środa, 19 czerwca 2013

LXXXVIII

Epilog.







Do Polski wróciliśmy kilka dni później. Beata obiecała, że będzie się ze mną kontaktować. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę żyje. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę zabiła człowieka. Nie  chciałam wiedzieć jakim cudem wytrzymała tyle bez swojej rodziny. Była z tym sama. Przed wyjazdem błagała mnie, żebym nikomu nic nie powiedziała. Obiecałam sobie, że więcej nie porozmawiam z jej rodzicami. Nie umiałabym udawać, że nie mam pojęcia co się stało z ich córką. Po powrocie do domu wszystko zdawało się wracać do normy. Chodziłam regularnie na badania, dbałam o siebie. Kiedy byłam już w siódmym miesiącu ciąży stało się to czego bałam się najbardziej. Nawrót choroby. Guz był operacyjny, ale nie zgodziłam się na wycięcie tego paskudztwa. Bałam się, że coś może stać się dzieciom. Dwa miesiące później, w kwietniu urodziłam dwie dziewczynki. Były niesamowite. Nie liczyło się nic innego – ważne, że są silnie i zdrowe. Nie wyszłam ze szpitala. Zaraz po porodzie miałam operację. Wszystko się udało a ja odetchnęłam. Tydzień po porodzie wróciłam do domu. Antosia i Maja były niesamowite. Odróżniałam je bez problemu, mimo, że były praktycznie identyczne. Kolejne miesiące były cudowne. Piotrek trenował, ja biegałam. Pomagali nam wszyscy – rodzina, przyjaciele, krewni. Udawało nam się godzić pracę, dzieci i dom. Kiedy myślałam, że wszystko już będzie w porządku musiałam iść na kolejne badania. Choroba nie odpuszczała, pojawiły się przerzuty. Byłam załamana. Bałam się śmierci, nie chciałam przegrać. Miałam Piotrka, dziewczyny… Po raz kolejny musiałam przerwać treningi. Nie udało się wszystkiego wyciąć, więc konieczna była chemioterapia. Spędzałam mnóstwo czasu w szpitalu, Piotrek był niesamowity. Trenował, zajmował się dziećmi i znajdywał czas dla mnie. Maszyna, nie człowiek. Leczenie nie pomagało. Obiecałam, że się nie poddam, ale z miesiąca na miesiąc miałam coraz mniej sił. Dziewczynki rosły bardzo szybko. Nie licząc pobytu w szpitalu byłam z nimi przez cały czas. Odpuściłam sobie bieganie  - przebiegnięcie kilku kilometrów mnie wykańczało. Udawałam, że jest okej. Że walczę, że czuję się dobrze, że nic mnie nie boli. Że wierzę, że wyzdrowieję. Płakałam kiedy nikt nie widział. Nie miałam już na to wszystko siły. Czułam, że nie będzie dobrze. Wiedziałam, że będzie źle.

- Jak trening? – zapytałam z uśmiechem kiedy Piotrek wrócił do domu.

- Dobrze. – pocałował mnie w policzek. – Gdzie moje dwa skarby?

- Śpią. – odparłam. – Wrzeszczały cały dzień.

- Jak się czujesz? – zapytał przytulając mnie.

- Dobrze. – skłamałam. – Leć do nich, odgrzeję ci obiad.

Piotrek pobiegł do dziewczyn a ja ruszyłam do kuchni. Przygotowałam mu porcję spaghetti i usiadłam przy stoliku.

- Wciąż śpią. – uśmiechnął się i zajął miejsce naprzeciwko.

Kiwnęłam głową i wbiłam wzrok w zdjęcie na beżowej ścianie. Zrobił je Krzysiek w dniu naszego ślubu.

- Wszystko w porządku? – zapytał pochłaniając obiad.

- Martwię się. – przyznałam.  – Zostaniesz sam z dwójką małych dz…

- Przestań. – przerwał mi. – Nie zostanę sam. Nie mów tak.

- Nie oszukujmy się, proszę. – powiedziałam błagalnym głosem. – Wszyscy mówią, że będzie dobrze, że będę zdrowa. Ale każdy wie, że będzie inaczej.

- Edyta…

- Wyniki są coraz gorsze. Źle się czuję, wiem, że nie mam dużo czasu. Musimy…

- Nic nie musimy. – warknął i wstał z miejsca.

- Piotrek. – jęknęłam odchodząc od stołu. – Czy tego chcesz czy nie jestem chora. Czy tego chcesz czy nie umieram. Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby być zdrowa… Ale nie jestem. Musimy sobie jakoś z tym poradzić. Ty musisz.

- Nie chcę sobie radzić bez ciebie. – mocno mnie przytulił.

Usłyszałam płacz dziewczynek. Wytarłam łzy i pospiesznie wbiegłam na drugie piętro. Chwyciłam Antosię i przytuliłam ją do siebie. Piotrek wziął Maję i objął ją swoimi ramionami.

- Przepraszam. – szepnęłam do Piotrka. – Przepraszam, że zostawiam cię z tym wszystkim.

- Pomyśl o nich. – odparł wbijając wzrok w córki. – Potrzebują matki. Ja też cię potrzebuję. Nie poradzę sobie bez ciebie.

- Pomogą ci. Daria, Julia, nasi rodzice… - westchnęłam. – Poradzisz sobie. Musisz.

Kiedy Antosia się uspokoiła włożyłam ją do łóżeczka i wyszłam. Wyszłam na ogród, usiadłam za drzewem i oparłam się o jego pień. Schowałam twarz w dłoniach  i rozpłakałam się. Dlaczego akurat ja? Nie chcę żegnać się z Piotrem, Antosią, Mają… Chcę jeszcze raz zobaczyć Huberta i rodziców, Krzyśka, Grześka i resztę siatkarzy. Chcę jeszcze raz stanąć  w blokach startowych, wziąć udział w mistrzostwach, stanąć na podium. Wyobraziłam sobie to miejsce po mojej śmierci. Rodzina i przyjaciele siedzieli by tu ubrani na czarno. Wspominaliby mnie. Dziewczynki by spały, nie mając pojęcia co się dzieje. Mama siedziałaby sama w kącie  wylewając łzy. Bartman wciąż by się ze mnie śmiał,  tak samo jak reszta drużyny. Beata by nie przyjechała. Hubert udawałby twardego i razem z ojcem wspierałby matkę. Daria i Julia zajmowały by się Mają i Antosią. Piotr przyjmowałby te wszystkie kondolencje, które coraz bardziej by go denerwowały. Po wszystkim zostałby sam. Wszyscy wrócą do swoich domów, rodzin. On zostanie z dwoma córkami, treningami, pracą i domem. 

- Edyta… - Piotrek usiadł obok mnie i mocno mnie przytulił.

- Proszę, nie przestawaj grać. – poprosiłam wciąż płacząc. – Będzie ciężko, ale pomogą ci. Daria, Julia… Znajdziesz sobie kogoś…

- Nikogo nie będę szukał. – powiedział całując mnie w czoło. – Znalazłem kogo chciałem.

Dni mijały a ze mną było coraz gorzej. Lekarz dobrze wiedział, że nie mam już praktycznie żadnych szans. Chemia zamiast pomóc mi, pomogła nowotworowi. Pojawiło się mnóstwo nowych przerzutów, z którymi nie dało się walczyć. Ucinałam smokowi głowę, odrastały trzy. Syzyfowa praca. Odpuściłam i więcej nie pojawiłam się w szpitalu. Brałam tylko olbrzymie dawki leków przeciwbólowych. Dzień mijał mi na opiekowaniu się dziewczynami i odpoczywaniu. Na nic innego nie miałam już siły. Byłam na siebie zła – kiedyś tak bardzo nie doceniałam tego co potrafię, tego co mogę. Teraz sprawnością i energią przewyższa mnie dziewięćdziesiąt procent emerytów. Każdą możliwą chwilę spędzałam z córkami.

- Edyta, chodź już. – Piotrek stanął za mną i położył swoje ręce na moich ramionach.

Siedziałam przy ich łóżeczku, mogłam godzinami patrzeć jak śpią. Kiwnęłam głową i wstałam. Przebrałam się i położyłam w naszym ogromnym łóżku.

- W poniedziałek Maja i Antosia mają szczepienia, dokumenty są w szafce. – powiedziałam.

Piotrek zerknął na mnie a ja zaczęłam wymieniać wszystko co sobie przypomniałam.

- Dzwoniła twoja mama, przyjedzie tutaj w środę. W weekend musisz…

- Edyta, ty się ze mną żegnasz? – zapytał niepewnie.

- Jest tyle ważnych spraw do załatwienia… - powiedziałam czując, że łzy znów spływają po moich policzkach.  – Piotrek, ja się boję. Ja nie chcę…

Piotr mocno mnie przytulił a ja rozpłakałam się jeszcze bardziej.

- Kocham cię. – zerknęłam na niego. – Zawsze będę, musisz o tym pamiętać.

- Nigdy nie zapomnę. – kiwnął głową.  – Też cię kocham.

Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów. Już  czas. Zobaczyłam to wszystko jeszcze raz, jak film w kinie. Podróż do Spały, zakwaterowanie się. Stołówkę, gdzie pierwszy raz zobaczyłam Piotra.

- Edyta.

Treningi, bieganie i Marka. Pierwszy pocałunek, zaręczyny i ślub w urzędzie. Poznanie rodziny Piotra. Pierwsze podium, pierwszy złoty medal.

- Edyta!

Wesele i Igrzyska Olimpijskie w Rio. Moje złota i brąz siatkarzy. Pierwsze USG, wakacje, Beatę. Poród, Antosię i Maję. Warto było.

- Edyta…

____________________________________________________________________________



Żegnamy się po raz drugi. Ponownie dziękuję Wam za to, że byłyście ze mną przez ten cały czas. Dziękuję za lawinę komentarzy, komplementów, uwag, krytyki. Dziękuję za kolejne miesiące, które poświęciłyście na moją historię. Gdyby nie Wy, nie dałabym rady tego napisać. Dziękuję wszystkim za wsparcie , ciepłe słowa i wyrozumiałość kiedy trafiłam do szpitala. Macie ogromne serca, nigdy o tym nie zapomnę. Czas z Wami mijał mi niesamowicie szybko. Dopiero co udostępniałam pierwszy epizod nowej historii a tu już koniec. Magia. Za wszystkie błędy, pomyłki, złe pomysły przepraszam. Życzę Wam wszystkim dużo, dużo dobrego. Miłości, szczęścia i przede wszystkim zdrowia. Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję! Kocham Was! :)

I jak tu wracać do szarej rzeczywistości, kiedy licznik pokazuje prawie  pół miliona wejść? :)

PS. Jeśli ktoś miałby ochotę wciąż być ze mną w kontakcie to śmiało pisać na adres e-mail albo w komentarzach.


PPS. Miała być wideokonferencja, ale  nagrzebałam coś w tym programie i ustrojstwo nie działa, zna się ktoś na tym?

Zostawiam Was z piosenką, którą każdy powinien kiedyś usłyszeć. Cześć!



... a pisała dla Was Alicja. :)