środa, 31 października 2012

XXX


Epizod XXIX.

Listopad minął szybko, grudniowe dni jeszcze szybciej. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wszystko szło po mojej myśli. Wracałam do mamy dwudziestego siódmego, żeby spędzić z nią jeden, świąteczny dzień. Wielki stres czekał mnie dwudziestego ósmego grudnia – Zbyszek chciał przedstawić mnie swojej rodzinie. Oprócz rodziców Bartmana, których już znałam miało pojawić się spore grono innych krewnych Zibiego. Zajęcia na uczelni bardzo mnie nudziło – byłam zbyt podekscytowana zbliżającą się gwiazdką, żeby skupić się na wykładach. Wszystkie prezenty i transakcje  z nimi związane załatwiłam na początku grudnia. Cieszyłam się, że mam to z głowy, ale przez cały miesiąc musiałam pilnować Zbyszka. Szperał po szafkach i półkach niczym kilkuletni dzieciak nie mogący doczekać się otwieranie prezentu.

- Jak znajdziesz,  to oddam ten prezent. – krzyknęłam słysząc trzask w garderobie.

Po kilku minutach wyszedł zrezygnowany.

- Mogłam Ci nie mówić, że wszystko już mam gotowe. – westchnęłam przerzucając stronę gazety.

W sklepach nadal trwał zakupowy szał. Spanikowani, spóźnieni ludzie szamotali się między regałami. Te święta dokładnie sobie zaplanowałam, póki co wszystko szło według ustalonego planu. Jutro rano miała przyjechać zamówiona przez nas choinka – jeszcze nie wiemy jakim cudem gigantyczny, srebrny świerk zmieści się do windy. Kiedy choinka będzie już stała wmieszamy się w tłum ludzi i zakupimy bombki i inne ozdoby choinkowe.


W czwartek, dwudziestego o dziewiątej rano przyjechała nasza choinka. Zaspaliśmy. Bartman szybko narzucił na siebie ubrania i wyszedł do dostawcy. Podbiegłam do okna i obserwowałam męczących się z drzewkiem mężczyzn. Po chwili weszli do budynku i zaczęli upychać pokaźnych rozmiarów choinkę do windy. Po kilkunastu minutach winda wjechała na górę, a Zbyszek razem z dostawcą weszli schodami awaryjnymi. Wspólnie wypchnęli świąteczne drzewko z windy. Dostawca ostrożnie je położył na ziemi i zmierzył mnie wzrokiem.  Zorientowałam się, że mam na sobie tylko figi i T-shirt Zbyszka.

- Nie łatwiej byłoby kupić sztuczną? – zapytał nagle.

- Nie ma prawdziwych świąt bez prawdziwej choinki. – zaśmiałam się.

- Ależ paskudna pogoda. – stwierdził dostawca nie odrywając ode mnie wzroku.

- Lubię taką. – uśmiechnęłam się lekko i wzrokiem poszukałam Bartmana.

Szedł w naszym kierunku z portfelem. Wyjął gotówkę i zapłacił dostawcy.

- Wesołych Świąt! – krzyknął facet widząc kilka banknotów o sporych nominałach.

Bartman zamknął drzwi i podszedł do mnie.

- A podobno to ja wiecznie rozebrany chodzę. – zaśmiał się i pocałował mnie w polik.

- To jak, walczymy z tym? – zapytałam trącając stopą pień drzewka.

Zbyszek przytaknął i zdjął kurtkę. Poszłam do garderoby po jakieś ubrania.  W mieszaniu było gorąco, więc założyłam trampki, dżinsowe szorty i granatową bokserkę. Włosy związałam w wysokiego kucyka i zabrałam się do pracy. Po kilkunastu minutach pracy drzewko stało w pionie. Byłam cała pokłuta. Powyjmowałam igły i zabrałam się do sprzątania. Po podłodze walały się gałązki choinki.

- Jestem zmęczony. – stwierdził Zbyszek sadzając mnie sobie na  kolanach.

- Nic na to nie poradzę. – zaśmiałam się. -  Mam wymienić ile rzeczy musimy jeszcze dzisiaj załatwić?

Bartman skrzywił się. Wstałam i poszłam się po raz kolejny przebrać. Po chwili wychodziliśmy z mieszkania. Podjechaliśmy pod Leroy Merlin i obeszliśmy cały dział z ozdobami świątecznymi. Po ponad dwóch godzinach siedzieliśmy w aucie. Całe Audi wypełnione było bombkami i innymi ozdobami choinkowymi.  Wjechaliśmy na obiad do jakiejś knajpy i ruszyliśmy do domu. Przed szesnastą byliśmy w mieszkaniu.

- Mamy jakieś plany na jutro? – zapytałam rzucając się na kanapę.

Zakupy potrafiły wymęczyć człowieka.

- A co jest jutro? – zapytał Zbyszek zdejmując kurtkę.

- Piątek. – odpowiedziałam po chwili namysłu.

- Z tego co pamiętam to widzimy się z naszymi podopiecznymi. – zaśmiał się siadając obok mnie.

Położyłam głowę na jego kolanach i szeroko się uśmiechnęłam. Piątkowy  wieczór mieliśmy spędzić  Zośką, Michałem, Zuzą i Piotrkiem. Dawno ich nie widziałam,  więc cieszyłam się, że spędzimy trochę czasu razem. 

- Fajnie, że Misiek i Zosia spędzą z nami święta, nie? – zapytał wesoło.

Kiwnęłam twierdząco głową.

- Bałam się, że spędzą święta osobno. W końcu mają krótszy staż niż my. – pocałowałam go delikatnie.

- Ciężko w to uwierzyć, ale są znacznie dojrzalsi niż my.  – zaśmiał się.

Przez cały wieczór wspominaliśmy nasze początki. Mimo, że minął tylko rok omówienie tego wszystkie sporo nam zajęło. Nieźle się uśmialiśmy przypominając sobie niektóre wydarzenia.

- Gdyby nie Natalia nigdy byśmy się nie spotkali. – stwierdziłam nagle.

To ona załatwiła mi przecież staż w Spodku.

- Muszę jej podziękować przy najbliższej okazji.  

Piątkowy dzień minął nam wyjątkowo szybko. Przez większość czasu przygotowywałam listę przepisów, którą miałam zamiar wykorzystać przez weekend. Miało być tradycyjnie – 12 potraw. Kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć, ale Zośka obiecała mi pomóc. Cieszyłam się, że mi pomoże – Zocha była prawdziwą mistrzynią.

- Zbyszek, bo się spóźnimy! – krzyknęłam stojąc przed drzwiami.

Potrafił siedzieć w łazience godzinami. Po kilku minutach wyszedł.

-I jak? – obrócił się wokół własnej osi.

- Idealnie. – pochwaliłam go i wskazałam drzwi.

Założył kurtkę i wyszliśmy z mieszkania.  Zjechaliśmy windą i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Na holu stały dwie, olbrzymie choinki. Kręciło się tutaj mnóstwo ludzi – wszyscy pragnęli odwiedzić swoje rodziny w tym świątecznym okresie. Wyszliśmy z budynku i wsiedliśmy do auta. Wyjęłam z kieszeni trenczu telefon i zadzwoniłam do Zośki.

- Gdzie my mieliśmy przyjechać? – zapytałam nie wiedząc gdzie się kierować.

Zocha podała nam adres. Po kilku minutach byliśmy na wskazanym miejscu. Knajpa z zewnątrz prezentowała się nieźle. Weszliśmy  do środka i podeszliśmy do stolika przy którym siedziała Zośka z Miśkiem. Przywitaliśmy się z nimi i zajęliśmy miejsca.  Nic nie zamówiliśmy, postanowiliśmy poczekać na Zuzę i Piotrka. Naszą rozmowę przerwał straszliwy  pisk. Karaoke. Jakaś niespełniona wokalista dorwała się do mikrofonu i śpiewała piosenkę Marka Grechuty. Pół lokalu miało z niej niezły ubaw.

- Idź pośpiewać. – zaśmiał się Kubiak widząc minę Zośki.

Odkąd pamiętam panicznie bała się publicznych występów. I nie ważne czy było to przedstawienie w szkole podstawowej czy apel w licem. Po kilku minutach  do restauracji wszedł Piotrek razem z Zuzą.

- Cześć wszystkim. – przywitał  się zdejmując kurtkę.

Przedstawiliśmy Zuzę Zośce i Michałowi – nie mieli okazji poznać dziewczyny Piotrka. Biedna musiała  się nieźle stresować. Każdy z nas coś zamówił. W czasie czekania na posiłek obserwowaliśmy śpiewających ludzi. Po kilku minutach siatkarze się rozkręcili i oceniali każdy występ niczym jurorzy programów rozrywkowych. Po kilku występach zabrakło chętnych, więc pracownik lokalu wszedł na scenę i poprosił o kolejnych wokalistów. Nie podziałało. Zaczęło się to, czego obawiała się Zośka. Strumień światła krążący po lokalu wyznaczał kolejne występujące osoby. Padło na jakąś parę. Kobieta odśpiewała całą piosenkę, jej towarzysz tylko kilka wersów, ale i tak widać było, że dobrze się bawili. Po chwili światło wskazało Zochę. Kubiak głośno się zaśmiał nie mogąc się opanować. Strumień światła krążył wokół naszego stolika przez chwilę po czym się zatrzymał na Zuzi. Ta również nie wyglądała na spanikowaną. Próbowała się chować za Piotrkiem.

- Na scenę, ale już. – Bartman był rozbawiony całą sytuacją.

Pracownik lokalu zaczął je wywoływać, ale to nie poskutkowało. Nagle, jaskrawy promień został wycelowany we mnie.

- No chyba sobie żartujecie. – zaśmiałam się.

Zbyszek był pewny, że zacznę się chować jak Zuza i Zośka. Nic z tego. Nigdy nie przepadałam za tego typu rozrywkami, ale nie wiedzieć czemu pomysł mi się spodobał. Wstałam, co zszokowało siatkarzy przy stoliku. Wzięłam za rękę Zuzę i Zośkę. Z trudem zaciągnęłam je na scenę. Pracownik kazał nam się przedstawić. Dostałyśmy trzy mikrofony. Pracownik wybrał piosenkę a my stałyśmy na scenie śmiejąc  się. Trafiłyśmy na piosenkę Lady Pank. Podczas pierwszej zwrotki dziewczyny były zestresowane, nerwowo rozglądały się po lokalu. Poradziłam im, żeby olały publiczność. Końcówkę piosenki  zaśpiewałyśmy razem świetnie się bawiąc. Na sam koniec ukłoniłyśmy się i roześmiane wróciłyśmy do stolika. Dostałyśmy owacje na stojąco od chłopaków. Po kilku minutach kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Zawodnicy cały czas śmiali się z naszego występu.

- Misiek, zaraz załatwię Ci piosenkę, jeśli chcesz. – powiedziałam biorąc sztućce w dłonie.

- Freddie Mercury mógłby mi wodę nosić. – zaśmiał się Kubiak.

Wymieniłam znaczące spojrzenia z resztą siedzącą przy stoliku. Wstałam i podeszłam do mężczyzny zajmującego się odtwarzaniem piosenek. Mina Michała mówiła wszystko. Rozbawiona poprosiłam, o zachęcenie go do występu. Wybrałam nawet piosenkę. Po kilku minutach światło zostało skierowane na Kubiaka. Cały lokal zachęcił go brawami. Nie miał wyjścia.

- Co zaśpiewa? – zapytał Bartman widząc Miśka na scenie.

- Poczekaj chwilę. -  zaśmiałam się kończąc jeść.

Muszę dodać, że kurczak w sosie mandarynkowym, którego zamówiłam, był przepyszny. Popiłam posiłek wodą i odwróciłam się w stronę sceny. Kubiak miał już w ręce mikrofon. Po chwili wszyscy w restauracji usłyszeli początkowe dźwięki „Białego Misia”. Kiedy Michał zorientował się co będzie śpiewał sam wybuchnął głośnym śmiechem.  Po zaśpiewaniu tego utworu sala domagała się bisu, ale Misiek wrócił do naszego stolika.

- Zemszczę się. – zaśmiał się siadając.

- Ja już śpiewałam. – pokazałam mu język.

Zapytaliśmy Zuzę i Piotrka o spędzanie świąt. Okres wigilijny postanowili spędzić z rodzinami. Wszyscy mieliśmy się spotkać 31 grudnia. Cała reprezentacja chciała wspólnie świętować nadchodzący rok. Cieszyłam się, że ponownie spotkam się z zawodnikami. Niektórych nie widziałam już bardzo dawno temu. Posiedzieliśmy w knajpce do dwudziestej drugiej. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz znowu padał śnieg. Zadowolona wskoczyłam w wysoką warstwę białego puchu. Ulepiłam śnieżny pocisk i wycelowałam w Piotrka. Nowakowski momentalnie schylił się i zaczął formować lodową kulkę. Bitwa na śnieżki trwała co najmniej kilkanaście minut. Piter wylądował w śniegu nie  mając siły się poddać.

- Cienias. – zaśmiałam się widząc leżącego zawodnika.

Po chwili sama wylądowałam na warstwie kruchego puchu. Po kilkunastu minutach leżenia zrobiło mi się zimno, więc wstałam  i zaczęłam otrzepywać się ze śniegu.

- Jedziemy? – zapytał roześmiany Bartman  opierający się o maskę swojego Audi.

Kiwnęłam twierdząco głową i podeszłam do auta. Zuza i Piotrek również ruszyli w stronę auta.

- Widzimy się w poniedziałek? – zapytał atakujący Kubiaka.

Misiek potwierdził i razem z Zośką odeszli. Zochę miałam spotkać w niedzielę – obiecała mi pomóc w kuchni przy potrawach. Całą sobotę spędziliśmy ze Zbyszkiem na sprzątaniu i szykowaniu uroczystej kolacji. Jeśli chodzi o jedzenie, w pierwszy dzień weekendu zajmowałam się tylko ciastami. Wieczorem musiałam upiec jeszcze jedno – Bartman dorwał się do makowca.

- Trzeba jeszcze ubrać choinkę. – stwierdził Zibi.

Zaśmiałam się. Z tego wszystkiego całkiem o tym zapomniałam. Strojenie drzewka świątecznego zaplanowaliśmy na niedzielny wieczór. Po dwudziestej pierwszej wyjęłam ostatnie ciasto z piekarnika. Odetchnęłam. Na dziś koniec. Przygotowywanie takiej kolacji było naprawdę męczące. Chciałam i musiałam wypaść perfekcyjnie.  Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie kładąc nogi na stoliku.

- To będą magiczne święta. – uśmiechnął  się szeroko Zbyszek.

Pocałowałam go i mocno się do niego przytuliłam.

________________________________________________________________________


Mam nadzieję, że choć przez chwilę poczuliście ten cudowny, świąteczny nastrój. :)

wtorek, 30 października 2012

XXIX


Epizod XXVIII.


W drzwiach szesnastki stanęła Zośka z Michałem.

- Zocha! – zapiszczałam.

Wstałam i podbiegłam do niej. Mocno mnie przytuliła.

- Fajna kiecka. – zaśmiał się Misiek.

Fakt, szpitalne koszule nie były za urodziwe.

- Paprocki & Brzozowski! – roześmiałam się witając się z nim.

Po przywitaniu się z gośćmi wskoczyłam z powrotem do łóżka i przykryłam się kołdrą. Kubiak i Zosia podeszli trzymając się za ręce i usiedli na moim łóżku. Wymieniłam ze Zbyszkiem znaczące, zadowolone spojrzenia.

- Nie patrz tak. – powiedziała Zośka.

- Jak? – wyszczerzyłam  się widząc ich razem.

- Tak. – wskazała na mnie palcem.

- A jeszcze miesiąc temu było „ Ja nie mam czasu na dziewczyny, na karierze się muszę skupić ”. – zaśmiał się Bartman cytując Miśka.

- Odezwał się. – prychnął Kubiak. – Wcześniej mówiłeś dokładnie to samo.

Zbyszek założył Michałowi dźwignię i zaczął tarmosić jego włosy.

- Puszczaj. – Misiek zaczął się wyrywać.

Oboje upadli na podłogę głośno się śmiejąc.

- Czyli Panowie nas nie chcieli… - westchnęła Zośka.

- Chcieli i to jak – powiedział Kubiak. – Gdybyście widzieli Bartmana, wtedy, w Spodku.

Spojrzałyśmy zaciekawione na Michała.

- Wtedy, kiedy Ciebie poznał. – powiedział patrząc na mnie. – Nie mógł przestać o Tobie gadać.

- Ej! – Zibi szturchnął Kubiaka śmiejąc się.

- No co? Kłamię? Przed, po czy w czasie treningu – tylko o niej. – powiedział Misiek.

- Nie przesadzaj. – odpowiedziałam czerwieniąc się.

- W życiu go nie widziałem w takim stanie, a wierz mi, znam go długo. – stwierdził patrząc w moją stronę.

Uśmiechnęłam się szeroko.

- I tak już chyba zostało. – stwierdziła Zośka.

- Chyba? Jest wpatrzony w nią jak w obrazek! – krzyknął Michał.

- Może teraz porozmawiamy o Tobie? – zaśmiał się Bartman przytulając mnie.

- Przyznaj mi rację i zmieniamy temat.

- Przyznaję. – potwierdził i pocałował mnie w policzek. – Co nie zmienia faktu, że Was wyswataliśmy.

- Nieprawda! – odezwała się Zocha.

- Nie, wcale. – uśmiechnęłam się. – To nie na naszej kanapie śliniliście się na swój widok.

- Dobrze, że tylko to robili. – skomentował Bartman.          

Przybiłam Zbyszkowi piątkę i roześmiałam się.

- Coś czuję, że to Wy będziecie jutro używać tej kanapy. – powiedział Misiek.

Pokazałam mu język, co rozbawiło Zochę.

- Kanapa, blat, łóżko… - Zbyszek zaczął wyliczać na palcach.

Szturchnęłam go łokciem, jednak ZB9 dalej wymieniał.

- Podłoga, winda, stół…

- Ledwo wyjdę z tego szpitala i znowu będę musiała tutaj wracać. – mruknęłam pod nosem.
Cała trójka musiała wyjść przed dwudziestą pierwszą. Pożegnałam się  z nimi i położyłam się spać.

Obudziłam się o dziewiątej w doskonałym humorze. Na moim stoliku leżało śniadanie. Tym razem zamiast żółtego sera na talerzu leżały dwa plastry pomidora. Skrzywiłam się  i odsunęłam talerz. O jedenastej przyjęłam ostatnią dawkę leku. Pozwolono mi wrócić do domu – antybiotyk działał jak należy. Zadowolona spakowałam się i czekałam na Bartmana, który miał po mnie przyjechać o czternastej. Pożegnałam się  z pacjentami, podziękowałam personelowi za opiekę i ruszyłam w stronę wyjścia. Zauważyłam Zbyszka kroczącego kilkanaście metrów przede mną. Podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.

- Nareszcie. – uśmiechnął się szeroko odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów.

Pocałowałam go stając na palcach. Byłam zdecydowanie za niska. Zbyszek wziął mój bagaż i ruszyliśmy w stronę parkingu. Z zadowoleniem wsiadłam do auta. Zapięłam pasy i włączyłam radio. W drodze do mieszkania wspólnie odśpiewaliśmy piosenkę „Highway to Hell”, którą właśnie nadawała stacja. Około czternastej trzydzieści  byliśmy na miejscu. Cieszyłam się jak dziecko jadąc windą do mieszkania.

- Czyń honory. – powiedział Zibi podając mi klucze.

Otworzyłam drzwi i wparowałam do mieszkania. Spodziewałam się niemałego bałaganu – Bartman był w końcu sam przez tydzień. Mieszkanie było jednak czyste, co mnie ucieszyło. Zbyszek odstawił moją walizkę i zamknął drzwi. Usiadłam na kanapie gładząc jej powierzchnię. Rozejrzałam się po salonie. Stęskniłam się za tym miejscem. Na stole zauważyłam ogromny bukiet czerwonych róż. Miały niesamowity zapach. Między kwiatami odnalazłam kopertę. W środku znajdowała się kartka życząca mi szybkiego powrotu do zdrowia. Na odwrocie podpisali się wszyscy zawodnicy i sztab Resovii. Uśmiechnęłam się szeroko. Większość z graczy widziała mnie raz na oczy lub w ogóle, a karta była zapełniona po brzegi.

- Nie chciałem ich taszczyć do szpitala. – uśmiechnął się lekko.

- Słusznie. – pocałowałam go. – Zniszczyłyby się.

Ruszyłam do sypialni i z impetem wskoczyłam na łóżko, które było idealnie zaścielone.

- Spałeś w ogóle? – zapytałam rozglądając się po wnętrzu.

- Trochę. – uśmiechnął się lekko. – Ubieraj się, wychodzimy.

- Dokąd? – spytałam zdzwiona zeskakując  z łóżka.

- Na porządny obiad.

Ruszyłam w stronę garderoby. Przebrałam się i po kilku minutach byłam gotowa do wyjścia. Podeszłam do lodówki i ją otworzyłam.

- Jeszcze jeden dzień i byś zginął, co? – zaśmiałam się widząc świecące pustkami wnętrze urządzenia.

Po piętnastej wyszliśmy z mieszkania i ruszyliśmy na spacer. Rozglądaliśmy się szukając jakiejś restauracji. Wybraliśmy małą knajpę kilka minut drogi od centrum.

- Masz jakąś specjalną dietę? – zapytał kiedy przeglądałam menu.

- Przez miesiąc, dwa mam unikać pikantnych potraw. – uśmiechnęłam się blado.

Nie przepadałam za jałowym jedzeniem, lubiłam wyraziste, ostre smaki. Zdecydowałam się jednak przestrzegać rad doktora – mam nadzieję nigdy nie wrócić do tego szpitala. Zamówiłam farfalle z łososiem,  Zbyszek poprosił o zapiekaną, faszerowaną paprykę.

- Prze… Przepraszam bardzo. – przy naszym stoliku stanął chłopczyk, wyglądał na jakieś siedem, osiem lat.

Dzieciak miał w ręce kartkę i długopis. Bartman szeroko się uśmiechnął i wziął od niego przybory.

- Jak Ci na imię? – zapytał przyglądając się mu.

- Czesio. – odpowiedział rozpromieniony chłopak. – Też będę siatkarzem.

Zbyszek się zaśmiał i oddał mu podpisaną kartkę.

- Będziesz przyjmował zagrywki? – zapytał.

- Będę atakował! – zapiszczał.

Bartman przybił mu żółwika i pożegnał się z chłopcem.

- Patrz jaki cwany, już sobie znajomości wyrabia. – zaśmiał się.

- Im szybciej zacznie tym lepiej. – odpowiedziałam z uśmiechem zerkając na chłopca, który wrócił do swojego stolika. – Kto wie, może za dziesięć lat spotkacie się na boisku.

Po kilku minutach kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Po skończeniu posiłku zostawiliśmy pieniądze i wszyliśmy z restauracji.

- Najedzona? – zapytał obejmując mnie ramieniem.

- Pewnie. – pocałowałam go w policzek.

Szliśmy w kierunku centrum handlowego, musieliśmy napełnić lodówkę.

- Śnieg? – zapytałam zdziwiona wyciągając ręce przed siebie.

Z nieba leciały białe, puchate płatki. Skierowałam twarz ku górze i otwarłam usta chcąc złapać spadające kryształki lodu.

- Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta… - Zbyszek zanucił motyw z reklamy Coca-Coli.

Roześmiałam się i pociągnęłam go w kierunku wejścia do galerii. Wystawy sklepowe roiły się od okazji przedświątecznych. Wystrój centrum diametralnie się zmienił. W sufitu zwisały pięcioramienne gwiazdki i płatki śniegu. Przy wejściach stały zielone choinki przystrojone bombkami i świeczkami. Był piątek, więc było mnóstwo ludzi.  Całe rodziny biegały nerwowo po sklepach w poszukiwaniu prezentów i ozdób choinkowych. Szybko kupiliśmy potrzebne artykuły i obładowani siatkami ruszyliśmy do mieszkania.

- Co robimy ze świętami? – zapytał Zbyszek kiedy wróciliśmy do mieszkania.

Wzruszyłam ramionami. Kompletnie nie miałam pomysłu. Te święta chciała spędzić z Zibim, nie chciałam jednak zostawiać mamy samej. Postanowiliśmy, że dwudziestego czwartego grudnia i dzień później spędzamy razem, a dwudziestego siódmego odwiedzamy rodziny.

- Może zorganizujmy rodzinne święta? – zaproponowałam wesoło. – Zaprośmy Miśka i Zochę. 

Pomysł spodobał się Bartmanowi, obiecał pogadać o tym z Kubiakiem. Z miejsca zaczęłam myśleć o prezentach. Co komu kupić – to był mój odwieczny, grudniowy problem. Przez resztę wieczoru przeglądałam różne strony w poszukiwaniu jakiegoś sensownego upominku.

- Macie jutro trening? – zapytałam nagle.

- O dziesiątej. Tylko trzy godziny. – wyszczerzył się zadowolony.

- Mogę wpaść na chwilę? 

Bartman zdziwiony podniósł wzrok z nad gazety i spojrzał na mnie.

- Jasne.

- Wpadnę po  dwunastej. – stwierdziłam i zadowolona ruszyłam w kierunku kuchni.


W sobotę obudziliśmy się o dziewiątej. Wyjrzałam przez okno. Śnieżnobiały puch był wszędzie.

- Wstawaj, bo się spóźnisz. – zrzuciłam z Bartmana pościel.

Niechętnie usiadł na łóżku i przeciągnął się. Oparłam się o framugę drzwi i obserwowałam go. Po chwili wstał i ruszył w kierunku garderoby.

- Na co masz ochotę? – spytałam kierując się do kuchni.

- Na Ciebie. – poczułam jego silne i ciepłe dłonie na swoich biodrach.

- Pytałam o jedzenie. – zaśmiałam się oplatając swoje ręce wokół jego szyi.

Pocałowałam go i odesłałam do garderoby, a sama weszłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać naleśniki. Gordonem Ramseyem to ja może nie byłam, ale co nie co umiałam przyrządzić. Po zjedzeniu śniadania Zbyszek pojechał na trening a ja odpaliłam laptopa i wynalazłam przepis na szarlotkę z cynamonem. Zabrałam się za przygotowanie trzech blach tego cuda. Tuż przed dwunastą upiekła się ostatnia porcja. Posypałam wszystko cukrem pudrem i poszłam się przebrać. Założyłam szare leginsy, luźny, długi, neonowy  sweter w żółtym kolorze i granatowe, sportowe buty Reebok. Wzięłam ciasta, zakluczyłam mieszkanie i wyszłam na parking. Wsiadłam do swojego Chryslera  i ruszyłam do sportowej hali w której trenowała Resovia. Tuż przed dwunastą trzydzieści byłam na miejscu. Nie miałam żadnego problemu z wejściem na obiekt. Pan  Marian cały czas mnie pamiętał, mimo, że byłam na hali raz czy dwa. Poczęstowałam go szarlotką i ruszyłam na salę. Zawodnicy intensywnie trenowali. Byli podzieleni na dwie drużyny, trwał zacięty mecz. Przyjemnie było patrzeć na Zbyszka współpracującego z Nowakowskim i ich radość po każdym zdobytym punkcie. Usiadłam przy wejściu nie chcąc przeszkadzać. Po skończeniu seta siatkarze mieli którą przerwę. Zawołali mnie, żebym podeszła bliżej. Przywitałam się ze sztabem i zawodnikami.

- Ale pachnie! – Ignaczak rzucił się na moją torbę.

- W podziękowaniu za kwiaty. – uśmiechnęłam się szeroko.

Po chwili wszyscy łącznie  z trenerem siedzieli na trybunach i zajadali się moim wypiekiem.

- Gdzie Ty dostałaś o tej porze trzy blachy szarlotki? – zapytał Zbyszek pochłaniając kawałek.

- Sama zrobiłam. – pokazałam mu język.

- Bartman, gdzieś Ty ją znalazł? – zapytał Lotman obejmując mnie ramieniem.

Zbyszek gestem pokazał mu, żeby zabrał rękę i zaśmiał się.

- Nie wierzę. – pokręcił głową ZB9 podchodząc do mnie.

- Zobaczysz w jakim stanie jest kuchnia to uwierzysz. – roześmiałam się.

- Panowie, jeszcze tie-break i jesteście wolni.

- Trenerze, święta są. – jęknął Nowakowski wyjadając okruszki ciasta.

- Jakie święta? - zapytał rozbawiony Kowal. – Początek listopada jest.

Siatkarze przekonali trenera, który po kilku minutach targowania się zwolnił ich do domu. Zawodnicy ruszyli do szatni a ja czekałam na korytarzu oglądając galerie zawodników. Po kilkunastu minutach panowie byli gotowi do wyjścia. Szliśmy przez korytarz. Przysłuchiwałam się głośnej dyskusji siatkarzy dotyczącej  ich kolejnego meczu.

- Musimy jej częściej kupować kwiaty. – odezwał się nagle Wojtek.

Zaśmiałam się i ruszyłam w stronę parkingu. Do mieszkania wróciliśmy osobno – na halę każde z nas przyjechało swoim autem.

________________________________________________________________________

poniedziałek, 29 października 2012

XXVIII


Epizod XXVII.


Obudziłam się tuż przed siódmą. Poczułam skutki wczorajszego badania – czułam ból podczas przełykania śliny. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Kinga nadal spała. Odpaliłam laptopa i zajmowałam się niedokończonymi zleceniami – czas w szpitalu płynął zdecydowanie wolniej. Kilka minut po siódmej wpadła do nas salowa rozdająca jedzenie. Śniadanie składało się z dwóch, suchych skibek białego chleba, dwóch plasterków sera i kawałka masła. Spojrzałam zdegustowana na talerz. Przyszliśmy tutaj poprawiać swój stan zdrowia, czy go pogarszać? Obudziłam Kingę, która od razu zaczęła jeść.

- Radzę nie wybrzydzać, nic innego nie dostaniesz. – powiedziała moja współlokatorka widząc, że nie mam ruszyć swojego śniadania.

- Jeśli chcesz możesz wziąć moją porcję. – zaoferowałam.

Kinga nie zgodziła się i skończyła pochłaniać swoją kanapkę.

- Niech mnie pani wpuści. – usłyszałam znajomy głos .

- To nie są godziny odwiedzin. – odpowiedziała zirytowana kobieta.

Drzwi mojej sali otwarły się. Do pokoju wpadł Zbyszek.

- Proszę wyjść. – głos salowej był naprawdę donośny.

- Niech zostanie, proszę. – złożyłam ręce jak do modlitwy.

Salowa głośno westchnęłam.

- Za pięć minut wrócę i ma tu pana nie być. – wskazała palcem na Bartmana.

- Dziękuję. – posłałam jej szczery uśmiech.

Bartman podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Cmoknęłam go w polik. Cieszyłam się, że go  widzę. Kinga leżąca naprzeciwko nas była w szoku. Wskazywała palcem na Bartmana jakby chciała się upewnić,  że to ten Zbyszek, atakujący Resovii i polskiej reprezentacji mężczyzn w piłce siatkowej. Kiwnęłam twierdząco głową i oderwałam się od Zbyszka.

- Jak się czujesz? – zapytał odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy.

- W porządku. – uśmiechnęłam się.

Zbyszek rozejrzał się po sali i zauważył Kingę.

- Myślałem, że jesteś sama. – zaśmiał się.

Podszedł do Kingi i przedstawił się podając jej rękę. Po chwili wrócił do mnie i usiadł na moim łóżku.

- To jest Twoje śniadanie? – zapytał patrząc na talerz stojący na stoliku obok.

Kiwnęłam twierdząco głową.

- Poważnie? – odwrócił się zdziwiony w kierunku Kingi.

Moja współlokatorka potwierdziła moje słowa. Bartman nerwowo spojrzał na zegarek.

- Muszę uciekać. – skrzywił się. – Jutro wpadnę wcześniej z czymś porządnym do jedzenia.

- Nie wpuszczą Cię. – zaśmiałam się.

- Coś wykombinuję.

- Lepiej uciekaj. – usłyszałam na korytarzu czyjeś kroki.

Zbyszek mocno mnie pocałował.

- Do jutra. – rzucił wychodząc z sali.

- Panie Bartman! – usłyszałam krzyk salowej.

- No przecież idę już. – zaśmiał się zirytowany.

Poczułam mocny cios. Kinga rzuciła mnie poduszką.

- Za co? – zaśmiałam się oddając jej pocisk.

- Nie mogłaś mi powiedzieć? – zapytała z wyrzutem.

Wzruszyłam ramionami śmiejąc się. Przed ósmą przyszedł doktor, który zajmował się mną od początku.

- Śniadanie zjedzone? – zapytał z uśmiechem przeglądając moją kartę.

Zastanawiałam się czy to żart, ale Kinga kiwała głową dając mi jasny znak. Zakryłam chleb gazetą.

- Zjedzone. – powiedziałam.

- Mam pani wyniki. Jest dobrze. Zapalenie ma lekką postać, jednak dla pewności wykonamy eradykację.

- Czy to naprawdę konieczne? – zapytałam krzywiąc się.

Nie miałam ochoty spędzić tygodnia w szpitalu.

- Obawiam się, że tak. – odpowiedział. – Za tydzień pani wyjdzie, ale będzie się musiała pani stawić na kilku kontrolnych wizytach, jasne?

Przytaknęłam.

- Nie mogłabym mieć tej siedmiodniowej kuracji w domu? To tylko przyjmowanie leków.

- Musi pani zostać na obserwacji. Chcemy mieć pewność, że organizm właściwie zareaguje na antybiotyki.

- Mam tutaj leżeć tydzień tylko po to, żeby dziennie wziąć kilka pastylek? – powiedziałam zirytowana.

- Na to wygląda.

Lekarz odłożył moją kartkę i podszedł do Kingi. Włączyłam laptopa i po raz kolejny zabrałam się do pracy. To był jedyny plus siedzenia w  tym miejscu – miałam mnóstwo czasu na pracę. Reszta dnia minęła spokojnie. Natalia zadzwoniła i powiedziała, że będzie jutro w południe. Próbowałam ją przekonać do zrezygnowania z tego planu, ale uparła się, że mnie odwiedzi. Reszta dnia w szpitalu minęła spokojnie. Przyjęłam dawkę leków i nudziłam się. Kinga była na zabiegu, nie miałam z kim porozmawiać, więc zadzwoniłam do Zośki.

- Właśnie miałam do Ciebie dzwonić! – usłyszałam krzyk przyjaciółki. – Podobno w szpitalu leżysz.

Głośno jęknęłam.

- Bartman wygadał się Miśkowi. – przyznała Zocha.

- Cholera, niech jeszcze na billboardach to wyświetli. – powiedziałam zirytowana.

- Martwi się o Ciebie.

- Zmiana tematu. Jak tam Misiek? – zapytałam zaciekawiona. – Dawno się nie widzieliśmy.

- Wpadniemy do szpitala w czwartek. – powiedziała szybko.

- Nie no, błagam. Lepiej spotkać się po tym zamieszaniu w przyszłym tygodniu.

- Nie ma takiej opcji. – zaśmiała się. – Przepraszam Cię, ale muszę wracać do pracy. Trzymaj się.

- Spróbuję. – powiedziałam i rozłączyłam się.
Dzień niesamowicie mi się dłużył. Kiedy nadszedł wieczór od razu poszłam spać.

Obudził mnie silny deszcz trzaskający w okno i parapet. Przetarłam oczy i wyjęłam telefon z torby. Szósta czterdzieści trzy. Normalnie potrafiłam spać do czternastej, tutaj budzę się przed siódmą. Było mi zimno, więc założyłam szarą bluzę z polarem. Włączyłam iPoda i zaczęłam słuchać muzyki. Po kilkunastu minutach do sali wparowała Natalia. Mama podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła.

- Wpuścili Cię? – zapytałam szeptem.

Kinga nadal spała.

- Jak powiedziałam kogo szukam salowa wskazała tylko drzwi.

Jeszcze raz mocno ją uścisnęłam.

- Nie ma Cię dwa miesiące i już lądujesz w szpitalu. – westchnęła.

- To nie moja wina. – odpowiedziałam. – Poza tym wychodzę za kilka dni, jest dobrze.

- Dzień dobry. – Kinga właśnie się ocknęła.

- Jak tam? – zapytałam przypominając sobie o jej wczorajszym zabiegu.

Kinga pokazała uniesiony kciuk i przywitała się z moją mamą.

- Pójdę porozmawiać z lekarzem, dobrze?

Natalia ruszyła w kierunku gabinetu doktora.

-  Wyglądacie jak siostry. – zaśmiała się Kinga.

Po kilkunastu minutach wróciła Natalia. Była zadowolona, najwyraźniej lekarz powiedział jej to samo co mnie.

- Dzień dobry! – w szesnastce pojawił się Zbyszek.

Szeroko się uśmiechnęłam.

- Robi się tłoczno. – zaśmiała się Kinga.

Natalia pożegnała się ze mną i obiecała wpaść wieczorem. Powitałam się ze Zbyszkiem, który położył torbę na moim łóżku. Zaciekawiona przypatrywałam się mu. Zbyszek wyjął  dwa kosze wypełnione jedzeniem, przede wszystkim warzywami i owocami.

- Jedzenie! – byłam strasznie głodna.

Chwyciłam marchewkę i zaczęłam ją chrupać. Rozbawiony Zibi wziął drugi kosz i zaniósł go Kindze.

- Szpitalne jedzenie to jakaś kpina. – skomentował widząc nasze dzisiejsze śniadanie, które wyglądało dokładnie tak samo jak te wczorajsze.

Moja współlokatorka była zaskoczona, ale grzecznie podziękowała za prezent.

- Jesteś kochany. – pocałowałam go w policzek i dokończyłam marchewkę. – Salowa Cię polubiła?

- Podpisałem kilka rzeczy dla jej chrześniaka.

Kiwnęłam ze zrozumieniem głową.

- Zocha dzwoniła. – powiedziałam przyglądając mu się uważnie.

Wyszczerzył się, wziął jabłko z kosza i wgryzł się w nie.

- Weź się tak nie chwal, że mnie wykończyłeś, dobra? – uśmiechnęłam się.

- Postaram się. – Bartman pokazał mi język

- Leć na trening. – powiedziałam spoglądając na ekran telefonu.

- Nic się nie stanie jeśli się trochę spóźnię. – odpowiedział zapinając torbę.

- Wynocha. – zaśmiałam się i próbowałam go zrzucić nogami z siedzącego łóżka.

Nie przyniosło to jednak oczekiwanego efektu, Bartman był za silny.

- Do jutra. – Zbyszek pocałował mnie, zabrał torbę i wyszedł.

Wieczorem znowu przyszła do mnie Natalia. Wracała do siebie i chciała się pożegnać. Obiecałam przyjechać do niej po opuszczeniu szpitala. Większość czasu w szpitalu dłużyła się jak lekcja matematyki humaniście. W środę Resovia wygrała 3 : 0 z rumuńskim klubem. W czwartek wieczorem przygotowywałam się już do opuszczenia tego znienawidzonego przeze mnie miejsca. Spakowałam już większość rzeczy. Włączyłam komputer i z nudów przeglądałam różne strony. Kinga w środę wracała do Warszawy, miała mieć tam kolejny zabieg. Nagle do mojej sali wbiegł Zbyszek.

- Zmusili mnie, przepraszam. – powiedział zadyszany.

Spojrzałam na niego zdezorientowana.

________________________________________________________________________

Jak wam minął poniedziałek? :) 


niedziela, 28 października 2012

XXVII


Epizod XXVI.

„Niech to nie będzie ciąża, niech to nie będzie ciąża” – powtarzałam w myślach.

- Ma pani uszkodzoną wewnętrzną warstwę śluzową. – powiedział spokojnie.

To było dziwnie, ale ulżyło mi.

- A tak po polsku? – zapytał zdenerwowany Bartman.

- Mam zapalenie żołądka. – odpowiedziałam mu uśmiechając się szeroko.

Lekarz i Zbyszek popatrzyli na mnie jak na nienormalną. Opanowałam się i ponownie skupiłam się na słuchaniu lekarza.

- Nie mamy pewności czym to było spowodowane,  ale raczej  mówimy o czynnikach toksycznych. Prawdopodobnie alkohol lub jakieś leki.

Coś mi się nie zgadzało. Piłam rzadko, a leki przyjmowałam tylko w ostateczności.

- Konieczna będzie endoskopia górnego odcinka przewodu pokarmowego.

- Endoskopia? – zapytał Zbyszek, który cały czas trzymał mnie za rękę.

- Włożą mi taki cienki przewód do usta. Endoskopia to badanie obrazowe, nic poważnego. – próbowałam  go uspokoić.

- Widzę, że ma pani sporą wiedzę. – zauważył zadowolony doktor. – W takim razie łatwiej nam będzie współpracować.

Kiwnęłam  głową spoglądając na przerażonego Bartmana.

- Nie muszę zatem mówić o dodatkowych badaniach przed zabiegiem?

- EKG i tomografia klatki piersiowej? – zapytałam chcąc się upewnić.

- Dodajmy jeszcze badania oceniające krzepnięcie krwi i wykluczające nosicielstwo żółtaczki zakaźnej.

ZB9 pobladł gdy tylko usłyszał słowo „żółtaczka”.

- Zostanie pani dzisiaj na badaniach, zabieg wykonamy jutro rano. Nie wolno pani  jeść i pić na sześć godzin  przed zabiegiem. Przed wykonaniem badania dostanie pani leki uspokajające i przeciwbólowe.

- Będzie nieprzytomna? – zapytał nagle Zbyszek.

- Nie mogę być całkowicie uśpiona,. – próbowałam mu to jakoś sensownie  wytłumaczyć.

ZB9 był nieźle przestraszony.

- To nic takiego, będzie okej. – szepnęłam głaszcząc kciukiem jego dłoń.

- Będzie zdrowa? – zapytał nie odrywając wzroku od lekarza.

- To mogę panu powiedzieć dopiero po endoskopii. Jeśli obraz zapalenia błony śluzowej będzie miał lekką postać to szansa na całkowite wyleczenie jest prawie stuprocentowa.

- Prawie?

- Jeśli endoskopia potwierdzi nasze przypuszczenia, dla pewności przeprowadzimy eradykację i panią wypuścimy.

- Widzisz? – uśmiechnęłam się do Zbyszka. – Kilka badań i wrócę do domu.

- Co to jest eradykacja? – zapytał.

- Jeśli okaże się, że zapalenie żołądka nie jest spowodowane czynnikami toksycznymi tylko infekcyjnymi wykonamy ten zabieg. Eradykacja polega na całkowitym usunięciu bakterii, która spowodowała zapalenie z organizmu. To takie siedmiodniowe leczenie inhibitorem.

- Mogę wrócić do mieszkania po jakieś rzeczy? – zapytałam dla pewności.

- Oczywiście. – odpowiedział szybko. – Endoskopię  wykonamy o godzinie osiemnastej. Mamy jedenastą czterdzieści. Przypominam, że nie wolno pani nic jeść ani pić. Niech się pani stawi tutaj o piętnastej, przed zabiegiem wykonamy kilka innych badań.

Kiwnęłam ze zrozumieniem głową.

- Idziemy? – zapytała Zbyszka.

Wyrwałam go z zamyślenia.

- Jasne. – odpowiedział.

Wstałam z krzesła i ubrałam swoją kurtkę.

- Dziękuję Panu. – Bartman mocno uścisnął dłoń lekarza.

- Do widzenia. – powiedziałam  i pociągnęłam Zbyszka do wyjścia.

Drogę do auta przebyliśmy milcząc.

- Co jeśli przyjechalibyśmy tutaj miesiąc później? – powiedział odpalając auto. – Jeśli to zapalenie byłoby już zaawansowane?

Widać było, że nie miał pojęcia o czym rozmawiałam z doktorem.

-  Ustąpienie zmian w organizmie mogłoby być niemożliwe. – ucięłam krótko nie chcąc drążyć tego tematu.

- A Ty nie chciałaś tutaj przyjechać. – powiedział.

Był zły.

- Skąd miałam wiedzieć, że to zapalenie żołądka. – spytałam zirytowana.

Odżywiałam się w miarę zdrowo, regularnie ćwiczyłam. Nie palę, piję bardzo rzadko, nie przyjmuję żadnych leków. Zbyszek nie odpowiedział tylko pędził do naszego mieszkania.

- Prawdopodobieństwo, że zginę przez Twoje pędzące Audi jest większe niż…

Bartman zwolnił i zatrzymał się na czerwonym świetle.

- Aneta, musimy współpracować. Coś jest nie tak – zgłaszasz mi to i się tym zajmujemy. Myślisz, że dałabyś radę ukrywać to długo?

Głośno westchnęłam.
- Myślałam, że to tylko zatrucie. Nie chciałam Cię martwić. – powiedziałam spokojnie.

Po zapaleniu się zielonego światła Bartman wcisnął pedał gazu i ruszył w kierunku mieszkania. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Miałam sporo czasu do powrotu do szpitala. Wzięłam walizkę i zaczęłam pakować potrzebne rzeczy. Po kilkudziesięciu minutach byłam gotowa  do wyjazdu. Dochodziła trzynasta.

- Zrobić Ci obiad? – spytałam siadając obok Zbyszka.

Kiwnął przecząco głową.

- To, że ja nie mogę jeść, nie znaczy że Ty też.

Bartman przyciągnął mnie do siebie i mocno mnie przytulił.

-To tylko tydzień. Wytrzymamy jakoś. – szepnęłam.

- Nie mogę sobie wyobrazić co by się stało, gdyby to było coś poważniejszego. – powiedział bawiąc się moimi włosami. – Nie mogę Cię stracić.

Pocałowałam go delikatnie.

- Nie stracisz. – powiedziałam spokojnie.

Wstałam i po raz kolejny sprawdziłam, czy wszystko spakowałam.

- Musimy już jechać. – powiedział smutno Zbyszek.

Mocno go przytuliłam. Ja też nie miałam najmniejszej ochoty się z nim rozstawać. ZB9 zabrał moją walizkę i ruszyliśmy w stronę auta. Kilkanaście minut przed trzecią byliśmy na miejscu.

- Lodówka jest pełna, ale w czwartek możesz zrobić jakieś zakupy. W środę sklep ma być zamknięty, więc we wtorek musisz kupić sobie coś na śniadanie. Nie opuszczaj treningów, w środę grasz z Rematem Zalau.- wymieniałam wszystko o czym przypomniałam sobie w czasie drogi do szpitala.

Bartman był jakby nieobecny, tylko kiwał głową.

- Słyszysz? Masz być na każdym treningu. – powtórzyłam pstrykając palcami przed jego twarzą.

- Będę Cię codziennie odwiedzać. W czwartek przyjedzie Natalia. W piątek powinnaś już wyjść ze szpitala.

- Powiedziałeś jej!? – krzyknęłam zdecydowanie za głośno.

Pacjenci i osoby w szpitalu zaciekawieni spojrzeli w naszą stronę.

- Ma prawo wiedzieć, to Twoja matka. – powiedział spokojnie.

- Ona uwielbia panikować, znając życie już jest w drodze do szpitala. – westchnęłam.

- Pani Aneto! – powiedział doktor widząc mnie na korytarzu. – Salowa zaraz panią gdzieś przydzieli.

Pożegnałam się z Bartmanem i ruszyłam za kobietą w białym fartuchu. Trafiłam do pokoju szesnaście. Widząc numer na drzwiach szeroko się uśmiechnęłam. Z miejsca pomyślałam o Krzyśku. Pokój był dwuosobowy. Zajęłam miejsce przy oknie. Łóżko przy wyjściu było zajęte przez jakąś młodą dziewczynę. Włożyłam swoją walizkę pod łóżko i czekałam na doktora. Kilka minut po piętnastej poszłam z nim na EKG i kilka innych badań.

- Pamiętała pani o tym, żeby nic spożywać? – zapytał chcąc się upewnić.

Przytaknęłam i ruszyłam z nim do sali sto cztery, gdzie miałam mieć wykonaną endoskopię. Badania nie zaliczę do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale nie mogłam narzekać. Zabieg był przeprowadzony szybko i fachowo.  Po badaniu wróciłam do sali sto cztery i odpaliłam laptopa.

- Twój telefon dzwonił. Kilkanaście razy. – powiedziała znudzona dziewczyna z łóżka naprzeciwko mnie.

- Przepraszam, zapomniałam wyciszyć. – uśmiechnęłam się lekko i odpisałam na wszystkie wiadomości.

- Pierwszy raz w szpitalu, co? – zaśmiała się.

- Niestety. – westchnęłam.

- Co Ci? – zapytała odkładając gazetę.

Rzuciłam swoją kartę w jej stronę.

- Skądś Cię kojarzę. – powiedziała czytając moje imię i nazwisko. – Nie spotkałyśmy się wcześniej?

Zaprzeczyłam. Wzięłam jej kartę i zaczęłam ją przeglądać. Kinga miała kłopoty z nerkami od kilku lat.

- Przyzwyczaiłam się. – powiedziała widząc moją minę. – Pół roku w szpitalu to norma.

Rozłożyłam się na swoim łóżku i chwyciłam laptopa. Odpisałam na kilka e-maili, kiedy poczułam wibrację swoje telefonu. Odebrałam nie zerkając na ekran. Dzwoniła moja spanikowana matka. Rozmawiałam z nią ponad pół godziny.

- Przepraszam Cię najmocniej. – powiedziałam do mojej „współlokatorki”.

- Moja mama też tak ma. – odpowiedziała z uśmiechem.

Nie zdążyłam nawet odłożyć telefonu kiedy znów poczułam wibrację. Dzwonił Zbyszek.

- Świetnie. Jestem już po endoskopii, jutro wyniki. – powiedziałam do telefonu.

Kinga wróciła do czytania gazety.

- Po wynikach eradykacja i za tydzień do Ciebie wracam. – zaśmiałam się.

Nie wiedzieć czemu, humor  mi dopisywał.

- Też Cię kocham, do jutra. – odpowiedziałam z uśmiechem i rozłączyłam się.

- Chłopak ? – zapytała zaciekawiona.

Przytaknęłam. Wyłączyłam laptopa i  wyjęłam z walizki książkę, którą niedawno zaczęłam czytać – biografię Jaggera.

- Jak ma na imię?

- Zbyszek. – uśmiechnęłam się szeroko wypowiadając jego imię.

Cieszyłam się, że Kinga mnie nie zna. Nie raz spotykałam się z ciekawskimi spojrzeniami i komentarzami na swój temat.

- Długo już jesteście razem?

- Ponad rok. – ucięłam krótko i otworzyłam  książkę.

- Przystojny? – Kinga nie zamierzała przestać zadawać pytań.

- I to jak. – zaśmiałam się i odłożyłam książkę.

Przykryłam się pościelą i zamknęłam oczy. Byłam wykończona, więc szybko zasnęłam. 

________________________________________________________________________

Przygotowani na nadchodzący za szybko poniedziałek? :)