Epilog.
Do Polski wróciliśmy kilka
dni później. Beata obiecała, że będzie się ze mną kontaktować. Nie mogłam
uwierzyć, że naprawdę żyje. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę zabiła człowieka.
Nie chciałam wiedzieć jakim cudem wytrzymała
tyle bez swojej rodziny. Była z tym sama. Przed wyjazdem błagała mnie, żebym
nikomu nic nie powiedziała. Obiecałam sobie, że więcej nie porozmawiam z jej
rodzicami. Nie umiałabym udawać, że nie mam pojęcia co się stało z ich córką. Po
powrocie do domu wszystko zdawało się wracać do normy. Chodziłam regularnie na
badania, dbałam o siebie. Kiedy byłam już w siódmym miesiącu ciąży stało się to
czego bałam się najbardziej. Nawrót choroby. Guz był operacyjny, ale nie
zgodziłam się na wycięcie tego paskudztwa. Bałam się, że coś może stać się
dzieciom. Dwa miesiące później, w kwietniu urodziłam dwie dziewczynki. Były
niesamowite. Nie liczyło się nic innego – ważne, że są silnie i zdrowe. Nie
wyszłam ze szpitala. Zaraz po porodzie miałam operację. Wszystko się udało a ja
odetchnęłam. Tydzień po porodzie wróciłam do domu. Antosia i Maja były
niesamowite. Odróżniałam je bez problemu, mimo, że były praktycznie identyczne.
Kolejne miesiące były cudowne. Piotrek trenował, ja biegałam. Pomagali nam
wszyscy – rodzina, przyjaciele, krewni. Udawało nam się godzić pracę, dzieci i
dom. Kiedy myślałam, że wszystko już będzie w porządku musiałam iść na kolejne
badania. Choroba nie odpuszczała, pojawiły się przerzuty. Byłam załamana. Bałam
się śmierci, nie chciałam przegrać. Miałam Piotrka, dziewczyny… Po raz kolejny
musiałam przerwać treningi. Nie udało się wszystkiego wyciąć, więc konieczna
była chemioterapia. Spędzałam mnóstwo czasu w szpitalu, Piotrek był
niesamowity. Trenował, zajmował się dziećmi i znajdywał czas dla mnie. Maszyna,
nie człowiek. Leczenie nie pomagało. Obiecałam, że się nie poddam, ale z
miesiąca na miesiąc miałam coraz mniej sił. Dziewczynki rosły bardzo szybko. Nie
licząc pobytu w szpitalu byłam z nimi przez cały czas. Odpuściłam sobie
bieganie - przebiegnięcie kilku kilometrów
mnie wykańczało. Udawałam, że jest okej. Że walczę, że czuję się dobrze, że nic
mnie nie boli. Że wierzę, że wyzdrowieję. Płakałam kiedy nikt nie widział. Nie
miałam już na to wszystko siły. Czułam, że nie będzie dobrze. Wiedziałam, że
będzie źle.
- Jak trening? – zapytałam z
uśmiechem kiedy Piotrek wrócił do domu.
- Dobrze. – pocałował mnie w
policzek. – Gdzie moje dwa skarby?
- Śpią. – odparłam. –
Wrzeszczały cały dzień.
- Jak się czujesz? – zapytał
przytulając mnie.
- Dobrze. – skłamałam. – Leć
do nich, odgrzeję ci obiad.
Piotrek pobiegł do dziewczyn
a ja ruszyłam do kuchni. Przygotowałam mu porcję spaghetti i usiadłam przy
stoliku.
- Wciąż śpią. – uśmiechnął
się i zajął miejsce naprzeciwko.
Kiwnęłam głową i wbiłam
wzrok w zdjęcie na beżowej ścianie. Zrobił je Krzysiek w dniu naszego ślubu.
- Wszystko w porządku? –
zapytał pochłaniając obiad.
- Martwię się. –
przyznałam. – Zostaniesz sam z dwójką
małych dz…
- Przestań. – przerwał mi. –
Nie zostanę sam. Nie mów tak.
- Nie oszukujmy się, proszę.
– powiedziałam błagalnym głosem. – Wszyscy mówią, że będzie dobrze, że będę
zdrowa. Ale każdy wie, że będzie inaczej.
- Edyta…
- Wyniki są coraz gorsze.
Źle się czuję, wiem, że nie mam dużo czasu. Musimy…
- Nic nie musimy. – warknął
i wstał z miejsca.
- Piotrek. – jęknęłam
odchodząc od stołu. – Czy tego chcesz czy nie jestem chora. Czy tego chcesz czy
nie umieram. Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby być zdrowa… Ale nie jestem.
Musimy sobie jakoś z tym poradzić. Ty musisz.
- Nie chcę sobie radzić bez
ciebie. – mocno mnie przytulił.
Usłyszałam płacz
dziewczynek. Wytarłam łzy i pospiesznie wbiegłam na drugie piętro. Chwyciłam
Antosię i przytuliłam ją do siebie. Piotrek wziął Maję i objął ją swoimi
ramionami.
- Przepraszam. – szepnęłam
do Piotrka. – Przepraszam, że zostawiam cię z tym wszystkim.
- Pomyśl o nich. – odparł
wbijając wzrok w córki. – Potrzebują matki. Ja też cię potrzebuję. Nie poradzę
sobie bez ciebie.
- Pomogą ci. Daria, Julia,
nasi rodzice… - westchnęłam. – Poradzisz sobie. Musisz.
Kiedy Antosia się uspokoiła
włożyłam ją do łóżeczka i wyszłam. Wyszłam na ogród, usiadłam za drzewem i
oparłam się o jego pień. Schowałam twarz w dłoniach i rozpłakałam się. Dlaczego akurat ja? Nie
chcę żegnać się z Piotrem, Antosią, Mają… Chcę jeszcze raz zobaczyć Huberta i
rodziców, Krzyśka, Grześka i resztę siatkarzy. Chcę jeszcze raz stanąć w blokach startowych, wziąć udział w mistrzostwach,
stanąć na podium. Wyobraziłam sobie to miejsce po mojej śmierci. Rodzina i
przyjaciele siedzieli by tu ubrani na czarno. Wspominaliby mnie. Dziewczynki by
spały, nie mając pojęcia co się dzieje. Mama siedziałaby sama w kącie wylewając łzy. Bartman wciąż by się ze mnie
śmiał, tak samo jak reszta drużyny.
Beata by nie przyjechała. Hubert udawałby twardego i razem z ojcem wspierałby
matkę. Daria i Julia zajmowały by się Mają i Antosią. Piotr przyjmowałby te
wszystkie kondolencje, które coraz bardziej by go denerwowały. Po wszystkim
zostałby sam. Wszyscy wrócą do swoich domów, rodzin. On zostanie z dwoma
córkami, treningami, pracą i domem.
- Edyta… - Piotrek usiadł
obok mnie i mocno mnie przytulił.
- Proszę, nie przestawaj
grać. – poprosiłam wciąż płacząc. – Będzie ciężko, ale pomogą ci. Daria, Julia…
Znajdziesz sobie kogoś…
- Nikogo nie będę szukał. –
powiedział całując mnie w czoło. – Znalazłem kogo chciałem.
Dni mijały a ze mną było
coraz gorzej. Lekarz dobrze wiedział, że nie mam już praktycznie żadnych szans.
Chemia zamiast pomóc mi, pomogła nowotworowi. Pojawiło się mnóstwo nowych
przerzutów, z którymi nie dało się walczyć. Ucinałam smokowi głowę, odrastały
trzy. Syzyfowa praca. Odpuściłam i więcej nie pojawiłam się w szpitalu. Brałam
tylko olbrzymie dawki leków przeciwbólowych. Dzień mijał mi na opiekowaniu się
dziewczynami i odpoczywaniu. Na nic innego nie miałam już siły. Byłam na siebie
zła – kiedyś tak bardzo nie doceniałam tego co potrafię, tego co mogę. Teraz
sprawnością i energią przewyższa mnie dziewięćdziesiąt procent emerytów. Każdą
możliwą chwilę spędzałam z córkami.
- Edyta, chodź już. –
Piotrek stanął za mną i położył swoje ręce na moich ramionach.
Siedziałam przy ich
łóżeczku, mogłam godzinami patrzeć jak śpią. Kiwnęłam głową i wstałam.
Przebrałam się i położyłam w naszym ogromnym łóżku.
- W poniedziałek Maja i
Antosia mają szczepienia, dokumenty są w szafce. – powiedziałam.
Piotrek zerknął na mnie a ja
zaczęłam wymieniać wszystko co sobie przypomniałam.
- Dzwoniła twoja mama,
przyjedzie tutaj w środę. W weekend musisz…
- Edyta, ty się ze mną
żegnasz? – zapytał niepewnie.
- Jest tyle ważnych spraw do
załatwienia… - powiedziałam czując, że łzy znów spływają po moich
policzkach. – Piotrek, ja się boję. Ja
nie chcę…
Piotr mocno mnie przytulił a
ja rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Kocham cię. – zerknęłam na
niego. – Zawsze będę, musisz o tym pamiętać.
- Nigdy nie zapomnę. –
kiwnął głową. – Też cię kocham.
Zamknęłam oczy i wzięłam
kilka głębszych oddechów. Już czas.
Zobaczyłam to wszystko jeszcze raz, jak film w kinie. Podróż do Spały,
zakwaterowanie się. Stołówkę, gdzie pierwszy raz zobaczyłam Piotra.
- Edyta.
Treningi, bieganie i Marka.
Pierwszy pocałunek, zaręczyny i ślub w urzędzie. Poznanie rodziny Piotra. Pierwsze
podium, pierwszy złoty medal.
- Edyta!
Wesele i Igrzyska
Olimpijskie w Rio. Moje złota i brąz siatkarzy. Pierwsze USG, wakacje, Beatę.
Poród, Antosię i Maję. Warto było.
- Edyta…
____________________________________________________________________________
Żegnamy się po raz drugi.
Ponownie dziękuję Wam za to, że byłyście ze mną przez ten cały czas. Dziękuję
za lawinę komentarzy, komplementów, uwag, krytyki. Dziękuję za kolejne
miesiące, które poświęciłyście na moją historię. Gdyby nie Wy, nie dałabym rady
tego napisać. Dziękuję wszystkim za wsparcie , ciepłe słowa i wyrozumiałość
kiedy trafiłam do szpitala. Macie ogromne serca, nigdy o tym nie zapomnę. Czas
z Wami mijał mi niesamowicie szybko. Dopiero co udostępniałam pierwszy epizod
nowej historii a tu już koniec. Magia. Za wszystkie błędy, pomyłki, złe pomysły
przepraszam. Życzę Wam wszystkim dużo, dużo dobrego. Miłości, szczęścia i
przede wszystkim zdrowia. Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję! Kocham Was! :)
I jak tu wracać do szarej
rzeczywistości, kiedy licznik pokazuje prawie pół miliona wejść? :)
PS. Jeśli ktoś miałby ochotę
wciąż być ze mną w kontakcie to śmiało pisać na adres e-mail albo w
komentarzach.
PPS. Miała być
wideokonferencja, ale nagrzebałam coś w
tym programie i ustrojstwo nie działa, zna się ktoś na tym?
Zostawiam Was z piosenką, którą każdy powinien kiedyś usłyszeć. Cześć!
... a pisała dla Was Alicja. :)