niedziela, 30 grudnia 2012

XC



Epilog.




Budzik zadzwonił o szóstej rano. Wyłączyłam go i przewróciłam się na drugi bok.  Zbyszek nadal spał. Przyjrzałam mu się uważnie. Na twarzy dwudniowy zarost, we włosach widać początki siwienia. Uśmiechnęłam  się szeroko i pocałowałam go w policzek. Odrzuciłam pościel i wyskoczyłam z łóżka. Podeszłam do okna - słońce właśnie wschodziło, cudowny widok. Przypomniałam sobie, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Po cichu wyszłam z sypialni i poszłam  do łazienki. Umyłam się i weszłam do garderoby. Ubrałam białe trampki, jasne, dżinsowe rurki i luźny, szary T-shirt z krótkim rękawkiem. Ruszyłam w kierunku schodów, jednak w połowie drogi zmieniłam trasę. Zajrzałam jeszcze do pokoju Roberta. Spał dokładnie jak jego tata. Byli do siebie niesamowicie podobni. Zamknęłam drzwi jego pokoju i podeszłam do schodów.

- Mamo? – usłyszałam cichy głos.

Tuż za mną stała Ania. Przetarła oczy i głośno ziewnęła.

- Wszystko w porządku, skarbie? – zapytałam kucając przed nią.

- Muszę już jeść śniadanie?

Zaśmiałam się cicho.

- Możesz jeszcze pospać godzinę, jeśli chcesz.

Kiwnęła twierdząco głową i chwyciła mnie za rękę. Zamiast kierować się do swojego pokoju poszła w kierunku naszej sypialni. Uwielbiała stojące tam ogromne łóżko. Wzięłam ją na ręce i położyłam obok taty. Wtuliła się w Zbyszka. Ten ocknął się i objął ją ramieniem mocno przytulając.

- Nie możesz zasnąć? – zapytał głaszcząc jej brązowe włosy.

- Wolę spać tutaj. – odpowiedziała piskliwym głosem i schowała twarz w poduszce.

Uśmiechnęłam się szeroko widząc tę uroczą scenę.

- Pojadę po zakupy. – powiedziałam szeptem. – O siódmej mają być na nogach.

Bartman kiwnął głową i przykrył dokładnie Anię. Zamknęłam cicho drzwi i zbiegłam po schodach. Wzięłam swoją torbę, kluczyki do auta i wsiadłam do samochodu. Mój Chrysler stał w garażu, jednak nie był używany od wieków – Zbyszek zabronił mi jazdy tym autem tłumacząc się jego złym stanem technicznym. Wsiadłam do najnowszego modelu Audi, którym ZB9 szczycił  się od kilku tygodni. Auto było duże, wygodne i rodzinne. Odpaliłam silnik i opuściłam posesję. Przejechałam kilkadziesiąt metrów leśną drogą i wyjechałam na szosę. Kilkanaście minut jazdy i byłam na miejscu. Często odwiedzałam to miasto – robiłam tu mniejsze zakupy, załatwiałam różne sprawy. Kupiłam produkty potrzebne do zrobienia śniadania i ruszyłam w drogę do domu. Za każdym razem, kiedy tam wracałam uśmiechałam się. Pokochałam to miejsce odkąd pokazał mi je Zbyszek. Ten las, te drzewa, te łąki i ten staw. Zaparkowałam przed bramą i zamknęłam auto. Weszłam z zakupami do domu i zostawiłam wszystkie torby w kuchni. Wbiegłam na piętro. Zerknęłam na swój zegarek, który służył mi od świąt Bożego Narodzenia w 2012 roku. Była szósta pięćdziesiąt trzy.

- Robert, wstawaj. – weszłam do pokoju syna.

- Mamoo… - jęknął i ukrył się pod kołdrą.

Wywróciłam oczami i poszłam do sypialni. Bartman już nie spał.

- Ania już się ubiera. – powiedział z uśmiechem i podszedł do mnie.

Pocałowałam go i przeczesałam palcami jego włosy. Zbyszek ruszył w kierunku łazienki a ja wróciłam do Roberta.

- Wstawaj. – zaśmiałam się zabierając mu pościel.

- Robert! – krzyknął Bartman.

ZB9 wyszedł z łazienki i przyszedł do pokoju syna ze szczoteczką do zębów w ustach.

- Zapomnij o kieszonkowym. – powiedział spokojnie.

Robert momentalnie zerwał się z łóżka i pobiegł się ubierać.

- Jesteś dla niego za dobra. – stwierdził i pocałował mnie w policzek.

Wytarłam go ręką, był cały w paście do zębów. Zamknęłam drzwi do pokoju Roberta i zeszłam na dół. Zabrałam się za robienie naleśników. Po kilku minutach w kuchni pojawiła się Ania.

- Nie skacz po schodach, bo zrobisz sobie krzywdę. – powiedziałam głaskając ją po głowie.

Uwielbiałam patrzeć, kiedy próbuje coś zrobić. Pojawia się ten błysk w oku i wiadomo, że coś kombinuje. Była bystra i zwinna. Przysunęła krzesło do kuchennej szafki, stanęła na nim i wspięła się na kuchenny blat. Zadowolona z siebie usiadła tuż obok tekturowego kartonu z jajkami.

- Chcesz pomóc? – zapytałam z uśmiechem.

Kiwnęła twierdząco głową. Kiedy naleśniki były gotowe dałam je Ani. Zajęła się nakryciem stołu. Zadowolona z jej pracy pocałowałam ją w policzek i nałożyłam na talerz  jej śniadanie.

- Panowie! – krzyknęłam stając przy schodach.

Po chwili oboje zbiegli na dół ścigając się. Zajęli miejsce przy stole i zabrali się za posiłek. Usiadłam naprzeciwko Roberta i wzięłam swoją porcję.

- Powtórzyłeś tabliczkę mnożenia przed sprawdzianem? – zapytałam połykając kawałek naleśnika.

Kiwnął twierdząco głową i nałożył olbrzymią ilość nutelli na swój placek.

-  Sześć razy czternaście? – Bartman sprawdzał wiedzę syna.

- Nie mieliśmy jeszcze tego. – stwierdził oburzony. 

- Dziewięć razy osiem? – zapytałam.

- Siedemdziesiąt dwa. – odpowiedział szybko Robert.

- Będzie szóstka. – powiedział zadowolony Zbyszek i poczochrał włosy syna.

Po skończonym posiłku dzieci poszły po swoje plecaki a ja zaczęłam sprzątać.

- Jak tam? – zapytał Bartman stając za mną i przytulając mnie.

Uśmiechnęłam się szeroko.

- Świetnie. – odpowiedziałam.

- Myślę, że moglibyśmy się już pochwalić. – powiedział głaszcząc mój brzuch.

- Widzimy się ze wszystkimi jutro. – odpowiedziałam.  – Wtedy?

Kiwnął twierdząco głową i pocałował mnie.

- Fuj. – Robert czekał przy schodach.

- Teraz fuj, a za pół roku przyprowadzi dziewczynę. – zaśmiał się Bartman.

Ania zbiegła na dół ze swoim plecakiem.  Cała trójka wsiadła do auta. Zbyszek najpierw zawoził ich do szkoły, a później jechał na halę. Dokończyłam sprzątanie i zajęłam się pracą. O czternastej wszyscy wrócili do domu. Zrobiłam obiad, a po wspólnym posiłku dzieciaki zabrały się za odrabianie lekcji.

- Mamoo, jest piątek. – jęknął Robert otwierając  podręcznik od przyrody.

- Nie marudź.  Dwa zadania i jesteś wolny.

Ania i Robert byli zupełnie różni. Robert przypominał ojca  i wyglądem i charakterem. Ania była bardziej podobna do mnie, chociaż i tak wiele cech odziedziczyła po Zbyszku. Miała tylko pięć lat, ale nie zachowywała się jak dziecko w jej wieku – była o wiele dojrzalsza. Robert jest porywczy, kieruje się instynktem, Ania z kolei jest spokojna, uwielbia wszystko planować.  Kiedy dzieciaki wykonały wszystkie zadania zbiegły na dół i usiadły przed telewizorem. To była ich ulubiona część dnia. Położyłam na stoliku talerz ciastek na które od razu się rzuciły. Zajęłam miejsce obok Zbyszka i z uwagą przypatrywałam się dzieciom.  Grali w jakąś grę, której nazwy nie potrafiłam nawet wymówić. Robert uwielbiał wygrywać, ale zawsze, kiedy widział, że Ania jest zawiedziona celowo dawał się pokonać.

- Ej! – zapiszczała, kiedy jej brat zastopował grę.

- Mamo? – zapytał.

- Hm?

- Jak wy się w ogóle poznaliście z tatą?

Spojrzałam na Zbyszka. Kiwnął głową dając mi znak, żebym im powiedziała. Uśmiechnęłam się przypominając sobie wszystko.

- Wszystko zaczęło się ponad dekadę temu. Miałam dziewiętnaście lat i uczęszczałam do trzeciej klasy liceum…

________________________________________________________________________

Kochani!

Pragnę Wam bardzo, ale to bardzo podziękować za czas poświęcony mi i mojej historii. Przyznam, że bloga założyłam pierwszego października. Usunęłam go po kilku godzinach w przekonaniu, że nikt nie będzie miał ochoty czytać tych wypocin. Następnego dnia, drugiego października założyłam blog po raz drugi. Tym razem go nie usunęłam. Udostępniłam pierwszy post, drugi, trzeci. Byłam w szoku – znalazł  się ktoś, kto poświęcał kilka minut dziennie na tę historię. Nawet nie wiecie jak wiele radości sprawiało mi odpisywanie na Wasze komentarze. Nigdy nie wpadłabym na to, że w miesiąc odwiedzi mnie ponad pięćdziesiąt tysięcy osób. Kontaktowałam  się z Wami zazwyczaj wieczorami, ale wierzcie mi lub nie – cały dzień czekałam na tę chwilę. Pracowałam, uczyłam się, spotykałam się z przyjaciółmi, załatwiałam masę spraw, ale cały czas myślałam o tym jak zareagujecie na nowy post czy jakąś scenę z epizodu. Kiedy sprawa stała się poważniejsza, a statystyki wskazywały, że dziennie odwiedza mnie około dwóch tysięcy osób, przyznam, że byłam przerażona. Co jeśli napiszę coś głupiego? Co jeśli pomysły znikną i więcej się nie pojawią? Nie chciałam nikogo zawieść, i mam nadzieję, że przez ten cały czas tego nie zrobiłam. Jeśli tak - przepraszam. Pomysły pojawiały się często w najmniej oczekiwanym momencie. Bywało tak, że budziłam się w środku nocy i pierwsze co robiłam to zapisywałam wszystko na laptopie. Zdarzało się, że olśniło mnie przy kasie w Almie albo na mszy świętej – to było komiczne, ale wyciągałam wtedy telefon i wszystko notowałam. Trzy miesiące z Wami to z pewnością jedno z najmilszych doświadczeń jakie dane mi było przeżyć. Myślę, że dzięki Wam stałam się lepszą osobą – pod każdym możliwym względem. Nie potrafię tego wyjaśnić, wytłumaczyć, ale wiem, że  mieliście i macie na mnie bardzo duży wpływ. Dziękuję wszystkim, za lawinę komentarzy, rad, pomysłów i przede wszystkim za wsparcie. Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia jak będę spędzała wolne wieczory, których w przyszłym roku będzie niestety bardzo mało. Przyzwyczaiłam się do siedzenia pod kocem z kubkiem czarnej herbaty i laptopem na kolanach. Cholera, gdyby ktoś drugiego października napisał mi, że tyle osób polubi mój blog, chyba bym go wyśmiała. Strasznie się do Was przywiązałam. Przyznam się bez bicia, że na dysku mam jeszcze jedno opowiadanie – póki co napisałam dopiero kilka epizodów, ale nie wiem czy kiedykolwiek je udostępnię. Chyba czas zrobić sobie małą przerwę… 



Za wszystkie błędy, pomyłki – przepraszam. Za wszystkie wskazówki, rady – dziękuję.




PS. Jeśli ktokolwiek z Was chciałby mieć ze mną kontakt, ma jakieś pytania lub po prostu chce porozmawiać – bez skrępowania pisać na vesperdreams@interia.pl lub po prostu w komentarzach. 

PPS. Z racji tego, że Sylwester zbliża się wielkimi krokami życzę Wam, żeby 2013 był dla Was rokiem spełnienia i szczęścia. Oby Nowy Rok okazał się niebo lepszy od poprzedniego. :)

sobota, 29 grudnia 2012

LXXXIX


Epizod LXXXVIII.






Wyszłam ze szpitala już na drugi dzień. Nie chciałam tam tyle siedzieć. Wieczorem, dwudziestego drugiego sierpnia mieli siatkarze mieli wrócić do domu. Chciałam ich przywitać, więc około osiemnastej wyjechałyśmy do Warszawy. Wcześniej nakarmiłam Roberta, przez całą drogę spał w foteliku. Teraz już wiem, dlaczego Zbyszek kupował te wszystkie akcesoria trzy miesiące temu. Teraz nie byłoby na to czasu. Około dwudziestej byłyśmy już na lotnisku. Wewnątrz czekała spora grupa dziennikarzy. Ja z Zośką stałyśmy z boku. Nie chciałam się rzucać w oczy, bałam się, że natręci z aparatami w rękach podbiegną żeby zobaczyć Roberta. Liczyłam się z tym zabierając go tutaj ale obiecałam sobie, że przywitam zwycięzców na lotnisku. Po kilkunastu minutach panowie pojawili się na holu. Stanęłam na palcach próbując odnaleźć wzrokiem Zbyszka. Po chwili go namierzyłam. Zośka podbiegła do Michała a ja wolnym krokiem podeszłam do Zibiego. Stał jeszcze w korytarzu prowadzącym na hol, nie było tam dziennikarzy. Uśmiechnął się szeroko widząc maleństwo na moich ramionach. Rzucił swoje torby i wyciągnął dłonie przed siebie. Ostrożnie podałam mu Roberta.

- Jest cudowny. – powiedział przytulając swojego syna.

- Obaj jesteście. – odparłam.

Zbyszek przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował. Nie widzieliśmy się prawie miesiąc, cholernie za nim tęskniłam.

- Miałeś na mnie poczekać. – powiedział nie odrywając oczu od syna.

- Śpieszyło mu się. – pogłaskałam Roberta po głowie.

- O której się urodził? – zapytał.

- Pod koniec czwartego seta. – odpowiedziałam uśmiechając się.

Pokiwał z niedowierzaniem głową. Wzięliśmy wszystkie bagaże i pojechaliśmy do domu. Po kilku godzinach byliśmy na miejscu. Zbyszek położył Roberta w łóżeczku. Przyszedł do sypialni i runął na łóżko.

- Jestem wykończony. – powiedział.

- Ty? – zaśmiałam się. – Rodziłam ponad dwanaście godzin.

- Dzwoniłem o jedenastej. – zmarszczył brwi.

- Gdybyś się dowiedział zacząłbyś panikować. – próbowałam się usprawiedliwić.

Wzięłam z szafki nocnej złoty medal, który przywiózł do Polski. Był zaskakująco ciężki.

- Kocham cię. Was. – powiedział i delikatnie mnie pocałował.

Nagle usłyszeliśmy donośny płacz dziecka.

- Ja pójdę! Ja! – minutę temu był wykończony, teraz pełen życia biegł do syna.

Po chwili wrócił do mnie z dzieckiem na rękach.

- Robert jest chyba głodny. – stwierdził podając mi go.

Kiwnęłam głową i mocno przytuliłam syna. Zaczęłam go karmić, Zbyszek zafascynowany uważnie mi się przyglądał.

- Nie patrz tak. – zaśmiałam się.

- To jest piękne. – stwierdził opierając swoją głowę na rękach.

Uśmiechnęłam się i spojrzałam na synka. Kiedy już się najadł włożyłam go z powrotem do łóżeczka i wróciłam do sypialni. Położyłam się obok Zbyszka i przymknęłam oczy.

- Wiesz, że tak będzie przez jakiś czas? – zapytałam. – Miną wieki zanim zacznie przesypiać całe noce.

- Mam piękną żonę, cudownego syna i złoto olimpijskie. Nic więcej mi nie potrzeba, mogę siedzieć w domu i wstawać co chwilę w nocy.

- Nie chcesz już grać? – otworzyłam szeroko oczy.

- Chcę. – powiedział wesoło. – Jasne, że chcę. Ale jeśli…

- Żadne ale. – odpowiedziałam. – Grasz i już. Pogodzimy jakoś to wszystko. Inni dali radę to my też.

- Zmieniłaś się przez te kilka miesięcy. - stwierdził uważnie mi się przyglądając.

Kiwnęłam twierdząco głową. Ciężko mi było w to uwierzyć, ale miał rację. Bartman uśmiechnął się i pocałował mnie. Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Byłam wykończona, on też. Szybko zasnęliśmy.








Obudził nas po raz kolejny płacz Roberta. Tym razem brakowało mu towarzystwa. Przyniosłam go i położyłam obok Zbyszka. Ten od razu zaczął się z nim bawić. Wyglądali razem naprawdę świetnie.

- Ma twoje oczy. – zauważyłam zadowolona.

Były jasnozielone, z czasem będą ciemnieć. Zibi szeroko się uśmiechnął. Po kilkunastu minutach znowu zasnęliśmy. Tym razem nic nie zakłóciło naszego snu. Wstałam o ósmej i zrobiłam Bartmanowi porządne śniadanie. Przyniosłam mu je do sypialni. Od razu się obudził kiedy poczuł zapach tostów. Zjedliśmy wszystko w łóżku wlepiając wzrok w Roberta. Był tak śliczny, że można by patrzeć na niego godzinami. Dni mijały, a nasz syn rósł jak na drożdżach. W ciągu niecałych dwóch tygodni odwiedziło nas mnóstwo osób.

- Właściwie dlaczego Robert? – zapytał Piotrek.

Uwielbiał bawić się z moim synkiem.

- Ma imię po najlepszym ojcu na świecie. – odparłam uśmiechając się. – Zbyszkowi się podoba.

Ojciec Kacpra miał na imię Robert. W dzieciństwie doskonale zastępował mi ojca, dlatego wybrałam to imię.

- Macie chrzestnych? – zapytał.

- Chrzestną będzie siostra Zibiego. – odpowiedziałam. – Z chrzestnym jest większy kłopot.

- Dlaczego?

- Nie wiem czy się zgodzi. – powiedziałam cicho.

- Każdy się zgodzi. – zaśmiał się Piotrek. – Popatrz na tę mordkę.

Uniósł Roberta do góry. Uśmiechnęłam się szeroko.

- Czyli  się zgadzasz?

- Ja? – Piotrek spojrzał na mnie otwierając szeroko oczy. – Mogę?

- Chcemy żebyś został chrzestnym Roberta. – powiedziałam.

- Słyszałeś, mały? – zwrócił się do mojego syna. – Będę twoim chrzestnym.

Nowakowski był wyraźnie podekscytowany.








Po chrzcinach wszystko wracało do normy. Przyzwyczailiśmy się do nieprzespanych nocy i dziecka. Rano zajmowałam się Robertem, Zbyszek trenował. Kiedy on wracał do domu ja zaczynałam się uczyć. Było ciężko, ale dawaliśmy radę.

- Pamiętasz, jak  się przed nim broniłaś? – zapytał Zbyszek, kiedy wrócił do sypialni.

Robert spał w łóżeczku w pokoju obok.

- Pamiętam. – westchnęłam.

Nie chciałam dziecka. Nie wyobrażałam sobie siebie w roli matki. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez tego malucha. Jego płacz w ogóle mi nie przeszkadzał. Uwielbiałam patrzeć jak rośnie.

- Moi rodzice zaprosili nas na święta. – powiedział nagle.

Ucieszyłam się. Nie miałam siły szykować tego wszystkiego tutaj. Był dopiero początek października, ja już nie mogłam się doczekać pierwszych świąt z Robertem.

- Chcą się pochwalić wnukiem. – uśmiechnął się. – Będzie mnóstwo osób.

Wzruszyłam ramionami.

- Lubię twoją rodzinę. – odparłam.

- Stefcię najbardziej. – zaśmiał się.

- Jest na szczycie listy. – wyszczerzyłam się.

Zrobiło mi się zimno, więc wślizgnęłam się pod kołdrę i położyłam głowę na poduszce.

- Myślisz, że będzie sportowcem? – zapytałam.

- Już mu przyszłość planujesz? – uśmiechnął się. – Dajmy mu trochę podrosnąć.

- Rośnie tak szybko. – westchnęłam. – Dzisiaj zmieniamy mu pieluchy, jutro będziemy wysyłać go do szkoły.

- Będziemy mieli więcej czasu dla siebie. – odparł odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy.

Kiwnęłam głową. Teraz Robert pochłaniał tyle czasu, że wieczorem oboje byliśmy wykończeni.









Święta spędziliśmy w domu państwa Bartman. W salonie stała olbrzymia choinka. Robert był nią zachwycony. Zbyszek cały czas go trzymał pokazując mu lampki i bombki. Cała rodzina była zachwycona maleństwem. Każdy chciał je potrzymać, Zibi niechętnie oddawał syna komuś innemu. Na Wigilii było tyle osób, że każdy wymieniał się między sobą, z najbliższą osobą małym podarunkiem. Gdybyśmy mieli kupić prezent każdemu z osobna połowa obecnych tu osób by zbankrutowała – łącznie ze mną.

- Właściwie to mamy jeszcze jeden prezent. – powiedział Leon podając Zbyszkowi czerwoną paczkę.

Mój mąż rozdarł papier i wyciągnął małe ubranko. Koszulka była identyczna jak ta, w  której ZB9 grał w reprezentacji. Na plecach widniał napis „Bartman” a pod nim był numer – naturalnie dziewiątka.

- Dziękujemy. – powiedziałam z uśmiechem.

Prezent jak najbardziej udany, święta również takie były. Wróciliśmy do siebie dopiero dwudziestego szóstego grudnia. W domu byliśmy tuż po dwudziestej trzeciej, wszyscy byliśmy zmęczeni. Rano obudził mnie głośny trzask.

- Czego szukasz o tej porze? – krzyknęłam zaspana.

- Mojej koszulki.

Po chwili wrócił do sypialni ze swoją zdobyczą.

- Są identyczne! – powiedział wesoło porównując bluzki. 

Kiedy Robert się obudził Zbyszek od razu go przebrał w prezent od dziadków. Sam również ubrał reprezentacyjną koszulkę. Wyglądali tak uroczo, że musiałam zrobić im zdjęcie. Zaraz potem je wydrukowałam i oprawiłam. Zawisło tuż nad kominkiem, na honorowym miejscu w salonie. 

________________________________________________________________________

Mała ciekawostka : Gdybym wrzucała epizod co siedem dni, jak większość bloggerek, począwszy od wtorku (2 października) na blogu byłoby dopiero trzynaście postów, czyli we wtorek, 25 grudnia wrzuciłabym epizod, w którym Aneta i Zbyszek idą na imprezę u Piotra i jego dziewczyny Oli. 
Idąc tym tropem. Jeśli wrzucałabym epizody co tydzień, ten pojawiłby się dopiero 10 czerwca 2014 (!) roku. :)


Tymczasem zostawiam Was z tym epizodem i lecę robić obiad. Dzisiaj poznam swojego "szwagra". :> 

piątek, 28 grudnia 2012

LXXXVIII


Epizod LXXXVII.






Kolejne miesiące mijałby bardzo szybko. Czułam się świetnie, mój brzuch z dnia na dzień był coraz większy. Zbyszek z fascynacją przyglądał się tej zmianie. Był nadopiekuńczy. Pilnował, żebym jadła same zdrowie rzeczy, pamiętał o wizytach u lekarza, dbał o mnie najlepiej jak potrafił. Po świętach odwiedziliśmy lekarza. Stawialiśmy się na kontrolnych wizytach co trzy tygodnie. W lutym poznaliśmy płeć dziecka – chłopiec. Bartman był z siebie niesamowicie dumny. Poznałam także wstępną datę porodu – dwudziesty piąty sierpnia.

- Szkoda, że nie szósty. – powiedział ZB9. – Urodziłby się w naszą rocznicę.

- Dobrze, że nie szósty. – odparłam. – Będziesz wtedy na igrzyskach.

- O ile pojadę.

Wywróciłam oczami.

- Przestań. Jesteś fenomenalnym zawodnikiem, potrzebują cię.

- Zostaniesz tu sama. Co jeśli zacznie się coś dziać? – zapytał.

- Poproszę mamę, żeby zamieszkała ze mną na czas twojego wyjazdu. – wzruszyłam ramionami.

Zbyszek przystał na taki plan. Chciał pojechać do Rio. Chłopacy marzyli o złotym medalu. Ciężko trenowali, przygotowywali się na te igrzyska odkąd wrócili z Londynu. Jego marzenia mają szanse się spełnić, nie mogę stanąć temu na drodze. Kwiecień, maj, czerwiec i lipiec minął bez jakichkolwiek komplikacji. W sierpniu nadszedł czas na wyjazd chłopaków. Wspólnie z Zosią i innymi partnerkami siatkarzy stałam na holu warszawskiego lotniska. Postanowiłam, że nie będę zawracać głowy mamie. Zamiast niej mieszkać miała u mnie Zocha. Była kochana.

- Dzwoń jak tylko będzie coś się działo, zgoda? – poprosił Zbyszek.

Ciekawscy dziennikarze robili nam mnóstwo zdjęć. Mój wieki brzuch był sensacją, mimo, że wszyscy już wiedzieli o ciąży.

- Obiecuję. – odpowiedziałam. – Będziemy trzymać kciuki.

Zibi mocno mnie przytulił.

- Wrócisz ze złotem, prawda? – zapytałam.

- Mam taką nadzieję. – odparł. – Chociaż, jeśli odpadniemy będę wcześniej w domu…

Przyłożyłam mu pięścią w ramię.

- Masz tam być do końca. Piątego jest otwarcie, dwudziestego pierwszego zamknięcie.

- Nie chcę, żeby mnie coś ominęło. – skrzywił się.

- Właśnie. Nie może cię ominąć tak wielka sportowa impreza. – powiedziałam. – Wrócisz na czas.

Kiwnął głową i pocałował mnie na pożegnanie. Przytuliłam go i wróciłam do Zośki. Pokiwałyśmy siatkarzom na pożegnanie i opuściłyśmy lotnisko. Wsiadłam do Audi i odpaliłam silnik. Zosia zajęła miejsce obok mnie.

- Na pewno możesz prowadzić? – zapytała zerkając na mój brzuch.

- Ciąża to nie choroba. – mruknęłam opuszczając parking.

Po kilku godzinach jazdy byłyśmy na miejscu. Całą drogę rozmawiałyśmy, śpiewałyśmy i śmiałyśmy się. Stan Zośki był o niebo lepszy niż ten sprzed kilku miesięcy.

- Uwielbiam ten dom. – powiedziała, kiedy otworzyłam drzwi. – U was zawsze jest tak ciepło.

- Jest sierpień. – zaśmiałam się.

Machnęła ręką i zdjęła swoją kurtkę. Rzuciła  się na kanapę odpalając tv. Miałyśmy spędzić ze sobą prawie miesiąc. Dni mijały szybko i beztrosko. Obejrzałyśmy z tysiąc razy „Dirty Dancing” śpiewając wszystkie piosenki tak głośno, że zdarłyśmy sobie gardła. Bartman dzwonił do mnie dwa razy dziennie. Uspakajałam go i gratulowałam mu kolejnych wygranych meczów. Panowie byli rewelacyjni. Miażdżyli każdego kto stawał im na drodze do złota. Byłam niesamowicie dumna ze swojego męża. Cieszyłam się widząc radość naszych chłopców po każdym zdobytym punkcie, secie i wygranym meczu. Jeszcze większą radość sprawiał mi widok Pawła i Krzysia na boisku. Większość myślała, że  igrzyska w Londynie były ich ostatnimi. Na szczęście panowie wciąż byli w formie. Ignaczak rewelacyjnie sobie radził, a Paweł jak zwykle narzucał przeciwnikom rytm gry. To co wyczyniał z piłką przechodziło wszelkie pojęcia. Nasza drużyna była fenomenalna. Kiedy przyszła kolej na ćwierćfinał wszyscy byli zdenerwowani. Pechowy mecz. Trafiliśmy na Brazylię. Cały wieczór siedziałyśmy z Zośką trzymając kciuki. Wygraliśmy 3:1. Przez całą noc świętowałyśmy. Zośka wypiła kilka piw, ja musiałam się zadowolić wodą. Po meczu zadzwonił do mnie Zbyszek.

- Udało się! Mamy półfinał! – krzyczał bardzo głośno.

Uśmiechnęłam się szeroko słysząc jaki jest szczęśliwy. Pogratulowałam mu i poleciłam pozdrowić chłopaków.

- Wracaj świętować. – powiedziałam. – Kocham cię.

- Ja ciebie też.

Rozłączył się. Mecz był wspaniały. Żal mi było Brazylii – grali naprawdę dobrze, zdecydowanie wolałabym, żeby to Rosja pożegnała się z igrzyskami. Mecz o finał miał rozegrać się dwa dni później. Graliśmy z Kubą. Byłam zdecydowanie bardziej pozytywniej nastawiona niż w przypadku meczu z Brazylią. Panowie po raz kolejny dostarczyli nam wielu powodów do radości. Mamy finał! Kolejny raz wygrali 3:1. Tuż po meczu zmieniłyśmy kanał. O drugie miejsce w finale walczyła Rosja z Niemcami.

- Niech to będą Niemcy. – jęknęłam.

Wynik nie przypadł mi do gustu. Było 2:1 dla Rosji. Trzeba było przyznać, że obie drużyny grały na naprawdę wysokim poziomie. Bartman kolejny raz do mnie zadzwonił. Jego głos prawie rozsadzał mi bębenki.

- Wiesz z kim gramy? – zapytał nagle. – Jesteśmy jeszcze na hali.

- Rosja prowadzi 2:1. – powiedziałam cicho.

- Cholera… - westchnął. – Pieprzyć to. Pokonamy i ich i Niemców.

- Trzymamy kciuki. – odpowiedziałam wesoło.

- Będziesz wysyłać mi co kilka minut wyniki? – zapytał. – Zanim wrócimy do wioski olimpijskiej…

- Jasne. – odparłam.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też.

Wdusiłam czerwoną słuchawkę i skupiłam wzrok na ekranie telewizora. Tak jak obiecałam, co jakiś czas wysyłałam wyniki. Niemcy grali dzisiaj niesamowicie. Byłam pewna, że Rosja przejdzie do finału z wynikiem 3:1. Nasi zachodni sąsiedzi mile mnie zaskoczyli. Mimo druzgocącej przewagi przeciwnika nie poddali się i wywalczyli tie-break. Piąty set niestety przegrali. Będą musieli powalczyć z Kubą o trzecie miejsce. Wysłałam Bartmanowi wiadomość tuż po zakończeniu się meczu. Pojutrze, dwudziestego pierwszego sierpnia o dziesiątej miał odbyć się mecz o trzecie miejsce. Cztery godziny później miał być rozegrany finał. Dwudziestego sierpnia wstałam dość wcześnie. Obudziło mnie mocne kopnięcie synka. Przyzwyczaiłam się już do tego. Poleżałam kilka minut i poszłam do kuchni. Zrobiłam śniadanie i obudziłam Zosię. Przez cały dzień mówiłyśmy o jutrzejszym meczu. Obejrzałyśmy kilka filmów, powtórkę półfinału i tak minął nam cały dzień. Około godziny dwudziestej trzeciej zadzwonił do mnie Zbyszek.

- Jak tam? – zapytał.

- Jest świetnie. – odparłam. – Zestresowany?

- Jak cholera. – przyznał.

Nie byłam zdziwiona. Wszyscy pokładali w nim i całej drużynie ogromne nadzieje. Kibice czekali na to złoto.  Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i pożegnaliśmy się. Ruszyłam do łazienki i zaczęłam się szykować do snu. Nagle poczułam mocne kopnięcie.

- Też się denerwujesz? – zaśmiałam się łapiąc swój brzuch.

Zignorowałam to, ale po chwili poczułam się źle. Dobrze wiedziałam co się dzieje.

- Zośka. – zapukałam do drzwi pokoju, w którym spała.

Otwarła drzwi i przyjrzała mi się z uwagą.

- Chyba rodzę. – powiedziałam rozbawiona.

Nie wiem dlaczego się śmiałam. Chyba tak okazywałam zdenerwowanie. Zocha zaczęła panikować. Wzięłyśmy gotową, przygotowaną torbę i poszłyśmy do auta. Zosia cały czas mnie trzymała i pomagała mi wejść do samochodu. Po północy  dojechałyśmy do szpitala.

- Jest lepiej. – stwierdziłam ze zdziwieniem wysiadając z auta.

- Fałszywy alarm? – zapytała. – Lepiej sprawdzić.

Kiwnęłam głową. Obie weszłyśmy do szpitala. Tam od razu przejęła mnie grupa pielęgniarek i lekarzy. Wszyscy byli bardzo mili, traktowali mnie w pełni profesjonalnie. Polecili mi, żebym została na obserwacji. Zgodziłam się nie chcąc robić problemu. Około pierwszej leżałam już w sali. Udało się załatwić drugie łóżko dla Zośki.

- Nie obejrzymy finału. – powiedziała nagle.

Rozejrzałam się po pokoju. Telewizora brak.

- Podasz mi torbę? – zapytałam.

Kiwnęła głową i wykonała polecenie. Wszystko szykował Zbyszek. W bocznej kieszeni znalazłam tablet. Pomachałam nim zadowolona w kierunki Zośki. Nie mogłam opuścić tego meczu. Obie byłyśmy zmęczone, więc położyłyśmy się spać. Obudziły mnie silne skurcze. Zerknęłam na zegarek. Trzecia pięćdziesiąt siedem. Zawołałam lekarza, Zośka też już była na nogach.

- Zaczęło się. – powiedziała kobieta w białym fartuchu.

- Teraz? – jęknęłam. - Miał się rodzić dwudziestego piątego sierpnia.

Lekarz tylko wzruszył ramionami i poleciła pielęgniarkom zabrać mnie na porodówkę. Po kilku minutach było już znacznie gorzej. Z trudem oddychałam, czułam, jak dziecko rozrywa mnie  od środka. Ból był nie do opisania, a przecież to był dopiero początek. Zosia siedziała przy mnie cały czas, mimo, że kilkakrotnie kazałam jej wychodzić. Godziny mijały a ja darłam się w niebogłosy. Na filmach trwa to dwadzieścia minut, ja rodziłam już sześć godzin. Wbijałam paznokcie w szpitalne łóżko, przeklinałam, zdzierałam gardło. Robiłam wszystko, żeby złagodzić ból. Przez łzy błagałam o kolejne środki przeciwbólowe. Około jedenastej mój telefon zaczął dzwonić.

- To Zbyszek. – powiedziała Zośka zerkając na ekran.

- Powiedz, że śpię. Siedziałyśmy wczoraj do czwartej rano i jeszcze nie wstałam.

- Mam mu nic nie mówić? – zapytała zdziwiona.

- Nie możesz mu nic powiedzieć. Nie teraz. Musi wyjść na boisko ze świadomością, że wszystko jest w porządku. – wycedziłam przez zęby.

Kiwnęła głową i wyszła na korytarz. Wróciła po kilku minutach.

- Z dwadzieścia razy pytał czy na pewno wczoraj nic nie piłaś. – zaśmiała się.

Cieszyłam się, że Zbyszek nic nie wie.

- Pójdziesz po tablet? – zapytałam i znowu głośno krzyknęłam.

Po chwili wróciła trzymając sprzęt w ręce. Na bieżąco podawała mi wynik meczu o brązowy 
medal. Wygrali Niemcy. Lekarze, którzy się mną zajmowali byli wyraźnie rozbawieni. Bardziej przejmowałam się igrzyskami niż własnym dzieckiem.

- Długo jeszcze? – jęknęłam błagalnym głosem.

- Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. – odparła spokojnie kobieta.

- Powtarza to pani od trzech godzin. – warknęłam.

O czternastej zaczął się mecz o złoto i dziesiąta godzina mojego porodu. Byłam wykończona. Wlepiłam wzrok w ekran starając się zapomnieć o bólu. Widziałam jak panowie wbiegają na boisko i zdobywają kolejne punkty. Po trzecim secie Rosjanie prowadzili 2:1. Widziałam jak źli są na siebie nasi zawodnicy.

- Jeszcze tylko główka i będzie po wszystkim. – powiedziała kobieta w białym fartuchu.

Zebrałam wszystkie siły jakie mi zostały i znowu zaczęłam przeć. Pół godziny później na świecie pojawił się mój syn. Usłyszałam jego głośny płacz i odetchnęłam. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o bok łóżka, byłam zmęczona. Po kilku minutach pielęgniarki oddały mi go.

- Wygrali! – zapiszczała Zośka. – Dwa do dwóch!

Wszyscy byli podekscytowani. Cały czas trzymałam w objęciach swojego synka. Był śliczny, od razu go pokochałam. Nie mogłam oderwać od niego oczu.

- Zrobię mu zdjęcie. – powiedziała nagle Zośka i wyjęła telefon.

- Wyślij je Łukaszowi. – zaproponowałam. 

W połowie pierwszego zrobił coś ze swoją kostką. Na boisku zastąpił go Paweł. Wiedziałam, że Żygadło już nie zagra.

- Napisz, żeby nikomu nie mówił do zakończenia meczu. – poprosiłam.

- Myślisz, że ma przy sobie telefon? - zapytała.

 - Nawet jeśli ma jest zajęty meczem. - odparłam z uśmiechem.

Kiwnęła głową i wysłała wiadomość. Po kilku minutach nadeszła odpowiedź.

„Gratulacje, mała!” – odczytałam wiadomość na głos.

Zaskoczona uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam główkę syna.

- Wybrała pani imię? – zapytała pielęgniarka. – Musimy zabrać go na dwadzieścia minut.

- Robert. – odparłam z uśmiechem.

Niechętnie oddałam jej moje dziecko. W skupieniu oglądałam początek kolejnego seta. Ostatni wynik jaki zapamiętałam to sześć do pięciu dla nas. Później wrócił do mnie Robert i to nim się zajęłam. Był cudowny. Mocno go do siebie przytuliłam, w ogóle nie płakał.

- Dwanaście do trzynastu dla Rusków. – mruknęła Zośka nie odrywając wzroku od ekranu.

Trzymałam za nich kciuki. Gdyby zdobyli ten medal… Złoto Olimpijskie. Tak bardzo tego pragnęli. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki.

- Piętnaście do piętnastu. – powiedziała.

Odwróciłam się i obejrzałam końcówkę seta. Nikt nie chciał odpuścić, każdy zdobywał punkt za punktem. Było dziewiętnaście do osiemnastu dla Polski kiedy Paweł zaskoczył zawodnika i zamiast wystawić piłkę na skrzydło po prostu przerzucił ją przez siatkę. Walka o punkty była tak zacięta, że Rosjanie spodziewali się mocnego ataku a nie takiej piłki. Zagumny wymierzył idealnie, w linię boczną boiska. To było nie do obrony. Kibice na hali zaczęli wiwatować, Zośka i ja zaczęłyśmy krzyczeć jak opętane czym obudziłyśmy Roberta. Polacy zaczęli skakać po boisku ciesząc się jak dzieci. Nagle coś przerwało radość wszystkich  zebranych. Rosjanie zaczęli protestować. Krzyczeli coś w kierunku naszych graczy i sędziów. Postanowiono sprawdzić tę ostatnią piłkę.

- Przecież było boisko! – wrzasnęła Zośka.

- Ciszej. – poprosiłam tuląc do siebie Roberta.

Po kilku minutach wszystko było jasne. Polacy zdobyli złoto. Kamerzysta wbiegł między cieszących się ze zwycięstwa siatkarzy.

- Bartman, ojcem jesteś! – wrzasnął Łukasz.

Zbyszek zatrzymał się i spojrzał przerażony na rozgrywającego.

- Aneta urodziła! – krzyknął.

Zawodnicy zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej i rzucili się na Zibiego. Wszyscy wylądowali na boisku a ja z Zośką śmiałyśmy się do łez. Po kilku minutach stacja przeniosła się do studia. Zgromadzeni tam ludzie nie kryli dumy ze zwycięstwa, świętowali zdobyty medal.

- Udało się. – wrzasnął szczęśliwy prowadzący. – Mamy złoto.

- Jak wszyscy słyszeliśmy mamy jeszcze jeden powód do radości. – powiedział komentator. – Zbigniew Bartman został ojcem.

- Wszyscy Polacy dzisiaj świętują, ale śmiem twierdzić, że nie ma szczęśliwszego człowieka niż nasz atakujący. 

Wszyscy w studiu kiwnęli głowami zgadzając się ze słowami prowadzącego. Na ekranie po raz kolejny pokazano najlepsze akcje meczu. Uśmiechnęłam się widząc jak ciężko pracowali na ten sukces. 

________________________________________________________________________

Dzisiaj o ustalonej porze, cud. :) Odliczacie już do Sylwestra? :>

czwartek, 27 grudnia 2012

LXXXVII


Epizod LXXXVI.








Październik nie należał do udanych miesięcy. Zośka poroniła i zmagała się z depresją. Odwiedzałam ją kiedy mogłam, ale rzadko znajdywałam na to czas. Zbyszek nie odpuszczał – coraz bardziej naciskał na dziecko. Tragedia Kubiaków bardzo go zabolała i wzmogła w nim chęć posiadania własnego potomstwa. Przedstawiał same pozytywy posiadania maleństwa. Wiedziałam, że pragnie tego jak niczego innego ale wiedziałam też, że nie poradzę sobie z dzieckiem. Nasyłał na mnie żonę Krzyśka, Michała czy Kuby. Wszystkie próbowały mnie przekonać do zajścia w ciąże. Ja nie chciałam nawet o tym słyszeć. Strach to podobno naturalna rzecz. Nie dla mnie. Strach jest definicją słabości. Mimo całej niechęci do dziecka potrafiłam sobie wyobrazić jakby to było. Wiem, że jakoś łączylibyśmy koniec z końcem. Ale po co utrudniać sobie życie? Nie ciąża byłaby najgorsza. Najgorsza byłaby reakcja Zośki, gdyby się dowiedziała. To tego chyba bałam się najbardziej. W listopadzie wszystko się jeszcze bardziej nasiliło. Z Zosią było coraz gorzej. Moja rozmowa ze Zbyszkiem zazwyczaj kończyła się awanturą. Pod koniec miesiąca już praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy. Mijaliśmy się w drzwiach bez słowa, spędzaliśmy czas osobno. Atmosfera w domu, który kochałam była nie do zniesienia. Zrobiłabym wszystko, żeby to zmienić – Bartman oczekiwał tylko jednego. Zarywałam nocki czytając o ciąży, wychowywaniu dziecka, wszystkich za i przeciw. Trafiałam na przeszczęśliwe matki z gromadą dzieci ale były też zrozpaczone kobiety nie dające sobie rady. Do której grupy ja bym należała? Pod koniec listopada zaczęło się świąteczne szaleństwo, które popsuło humory dosłownie wszystkim. Wróciłam późno wieczorem od Zośki, byłam pewna, że Zbyszek już śpi. Nie chcąc go budzić wzięłam ręcznik z garderoby i poszłam pod prysznic. Wiedząc, że mam mnóstwo czasu siedziałam w łazience bardzo długo. Starannie rozczesałam włosy i spryskałam się arbuzową mgiełką do ciała. Wytarłam się dokładnie ręcznikiem i narzuciłam na siebie szary T-shirt Zibiego. Związałam włosy w kucyk i zabrałam się za mycie zębów. Wyjęłam z szafki swoje tabletki antykoncepcyjne i uważnie przyjrzałam się etykietce. Nie wiem po co je tam trzymałam – już prawie w ogóle nie uprawialiśmy seksu. Usiadłam na brzegu wanny i odczytałam skład tabletek, mimo, że znałam go na pamięć. Wyobraziłam sobie wybuch radości mamy, teściów, Zbyszka kiedy dowiadują się o ciąży. Rozum mówił jedno, instynkt mówił drugie. Zawsze wybierałam to pierwsze – prawie nigdy źle na tym nie wyszłam. Nigdy nie chciałam działać spontanicznie, pod wpływem chwili. Musiałam sobie wszystko ułożyć, przemyśleć. Otworzyłam pudełko i wyjęłam jedną tabletkę. Z uwagą się jej przyglądałam. Stanowiła problem. Była źródłem moich wszystkich ostatnich zmartwień.

- Pieprzyć to. – powiedziałam sama do siebie i wysypałam zawartość pudełka do ubikacji.

Pierwszy raz postawiłam na instynkt. Nagle poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach. Zbyszek złapał mnie i przyciągnął mnie do siebie mocno mnie całując. Tak bardzo mi go brakowało. Mieszaliśmy razem, ale oboje byliśmy samotni.

- Długo tak stałeś? – zapytałam odrywając się od niego.

- Kilka minut. – odparł z szerokim uśmiechem na twarzy.

Owinęłam swoje ręce wokół jego szyi i delikatnie go pocałowałam.

- Wyrzuciłaś je. – powiedział zadowolony.

- Wyrzuciłam.

Uśmiechnął się szeroko, jego zielone oczy były niesamowicie błyszczące. Przyciągnęłam jego twarz do swojej i znowu go pocałowałam. Wplótł swoją dłoń w moje włosy i odwzajemnił pocałunek. Po chwili przestał i zaciągnął mnie prosto do sypialni. Rzucił mnie na łóżko i znowu zaczął mnie całować.

- Zbyszek?

Poczułam jego język na swojej szyi, z trudem panowałam nad swoim głosem, oddechem. Nad całą sobą.

- Hm? – zerknął na mnie nie przerywając.

- Mam tylko jedną prośbę. – powiedziałam.

- Zrobię wszystko. – odparł zbliżając swoją twarz do mojej.

Wbiłam w niego wzrok.

- Niech to będzie chłopak. – poprosiłam uśmiechając się.

- Do usług. – zaśmiał się.

Pocałowałam go i zdjęłam z niego białą podkoszulkę. Rzuciłam ją na podłogę i przyciągnęłam go do siebie. Cały czas się uśmiechał. Oplotłam swoje nogi wokół jego bioder nie przestając go całować. Poczułam przyjemny dreszcz. Zbyszek podniósł mnie i zdarł ze mnie jego T-shirt. Posadził mnie na swoich udach i objął mnie swoimi silnymi ramionami. Pocałował mnie namiętnie błądząc rękoma bo moim całym ciele. Zapach jego ciała był oszałamiający. Zdjęłam z niego bokserki nie odrywając się od jego ciała. Był wyraźnie zniecierpliwiony, uwielbiałam  się z nim drażnić. Przestał nad sobą panować. Zrzucił mnie z siebie tak, że leżałam na plecach i zaczął pracować. Głośno jęknęłam wbijając paznokcie w jego kark. Cholernie za  nim tęskniłam. Oplotłam jego biodra swoimi nogami nie chcąc, żeby przestawał. Błądziłam dłońmi po jego plecach. Moje paznokcie zostawiały bolesne, czerwone, długie ślady. Był niesamowicie szybki. Jak gdyby bał się, że ucieknę. Teraz ledwo byłam w stanie się ruszyć. Na jego twarzy i torsie pojawiły się małe kropelki potu. Wplotłam swoje ręce w jego włosy i przyciągnęłam jego twarz do swojej. Poczułam jego język w swoich ustach, całkowicie zaangażowałam się w pocałunek. Zbyszek nie przestawał ruszać swoimi biodrami, doprowadzał mnie do szaleństwa. Głośno jęczałam czując co ze mną robi. Nie mogłam nad sobą zapanować. Po chwili sam zaczął głośno krzyczeć. Wygięłam się w łuk czując niesamowicie przyjemną falę ciepła. Cała drżałam. Bartman położył się na mnie ciężko oddychając. Czułam ciepłe powietrze na swojej szyi.

- Dziękuję. – szepnął.

Głośno oddychaliśmy nie mogąc doprowadzić się do porządku.

- Co jeśli to będzie dziewczynka? – zapytał kładąc się na plecach obok nie.

- To będzie znak, że się nie postarałeś. – odparłam rozbawiona.

- Muszę wprowadzić małe poprawki. – mruknął delikatnie mnie całując.

- Korekta nie zaszkodzi. – stwierdziłam śmiejąc się.

Kiwnął głową i zaczął całować moją szyję, obojczyki i brzuch. Schodził coraz niżej.










Pod koniec grudnia zrobiłam test ciążowy. Był pozytywny. Reakcja Zbyszka była niesamowita. Nigdy nie widziałam go równie szczęśliwego. Tuż przed świętami zaprosiliśmy naszych rodziców i poinformowaliśmy ich o mojej ciąży. Wszyscy byli zachwyceni. Bałam się, że będę żałować swojej decyzji. Wyrzucenia tabletek i zajścia w ciąże. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że tak nie jest. Byłam równie zadowolona jak reszta, zupełnie nie myślałam o tym, że coś może pójść nie tak. Dwudziestego grudnia w Katowicach miał odbyć się mecz charytatywny. Zebrane pieniądze miały być przekazane potrzebującym. Zibi chętnie wziął udział w tej akcji, obecność zadeklarowała znaczna część reprezentacji. Wstaliśmy wcześnie rano nie chcąc się spóźnić. Wzięłam szybki prysznic. Włosy związałam w wysokiego kucyka i pognałam do garderoby owinięta ręcznikiem. Założyłam jasne dżinsowe rurki i granatowy, luźny, dzianinowy sweter. Zbiegłam do kuchni i zrobiłam nam śniadanie. Zjedliśmy sałatkę owocową i zaczęliśmy się zbierać. Wrzuciłam do torby telefon, dokumenty. Włożyłam swoje czarne oficerki i czekałam na Zbyszka.

- Powiemy im dzisiaj? – zapytał z uśmiechem.

Zbyszek z trudem powstrzymywał się od informowania swoich znajomych. Chciał to zrobić jak tylko test ciążowy okazał się pozytywny. Pokręciłam przecząco głową. Nikt jeszcze nie wiedział o ciąży. Tylko rodzice. Bałam się reakcji Zośki.

- Ucieszą się. – powiedział cicho.

- Zocha wygląda jak zjawa. – stwierdziłam. – Nie umie zasnąć bez tabletek, całkiem się załamała  a ja mam ogłaszać szczęśliwą nowinę?

Zbyszek się skrzywił. Ubrał buty i swoją kurtkę. Założyłam zielony, militarny płaszcz, chwyciłam torbę i wyszłam z domu. Bartman zamknął drzwi i otworzył Audi. Wskoczyłam do auta chroniąc się przed mrozem. ZB9 odpalił silnik i ruszyliśmy w stronę Katowic. Po kilku godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Bartman jechał zadziwiająco wolno. Przed meczem panowie rozgrzewali się na boisku a ja zajęłam miejsce na trybunach. Obok mnie siedziała mama Zbyszka, a po lewej stronie była Zośka. Miała nie przyjeżdżać, ale najwyraźniej Michał ją namówił. Słusznie. Potrafiła przesiedzieć cały dzień w czterech ścianach, kontakt z ludźmi był wskazany. Cały czas próbowałam ją jakoś zagadać, ale w ogóle nie zwracała na mnie uwagi i tylko przytakiwała machając głową.

- Aneta, byliście już na badaniach? – zapytała nagle moja teściowa.

Spanikowałam.

- Badaniach? Jakich? – udawałam, że nie wiem o co chodzi, ale to tylko pogorszyło sprawę.

- Mieliście iść do ginekologa. – odparła.

Zośka zerknęła w naszą stronę i uważnie wsłuchiwała się w rozmowę. Próbowałam zmienić temat rzucając uwagi na temat kolejnych zawodników pojawiających się na boisku jednak mama Zbyszka nie odpuszczała.

- Jesteś w ciąży? – zapytała zaskoczona Zośka.

- Jeszcze się nie pochwaliliście? – zaśmiała się moja teściowa. – Ups…

Wywróciłam oczami, miałam ochotę nieodpowiednio skomentować całą tę sytuację ale zacisnęłam zęby, ścisnęłam pięści i jakoś się opanowałam.

- Aneta. – Zocha złapała moje ramię i szarpnęła nim.

- Co?

- Jesteś w ciąży? – ponowiła swoje pytanie.

Wzięłam głęboki oddech.

- To nie jest chyba ani odpowiednia pora ani odpowiednie miejsce na takie rozmowy. – powiedziałam cicho.

- Jesteś w ciąży?

Nie wytrzymałam.

- Jestem w ciąży. – odparłam wbijając wzrok w boisko.

Zośka rzuciła się na mnie mocno mnie przytulając. Nie takiej reakcji się spodziewałam, ale odwzajemniłam uścisk.

- Gratulacje. – powiedziała z uśmiechem. – Zbyszek musi być zachwycony.

Kiwnęłam głową uśmiechając się niepewnie.

- Długo? Dlaczego nic nie mówiłaś?

Wzruszyłam ramionami. Po chwili sama się domyśliła.

- Powiedzieliśmy tylko rodzicom.

- Znasz już termin? – zapytała.

- Nie byliśmy jeszcze u lekarza. – odparłam. – Ciąża trwa dziewięć miesięcy, więc wypadnie jakoś w sierpniu.

Kiwnęła głową i jeszcze raz mi pogratulowała. Podczas przerwy między setami siatkarze podeszli do barierek. Zeszłam z trybun i podeszłam do metalowego płotku. Oparłam się o niego i w skupieniu oglądałam zmęczonych zawodników. Obok mnie pojawiła się Zośka. Była wyraźnie podekscytowana. Myślałam, że ta wiadomość ją dobije a nie ucieszy. Kiedy siatkarze nas zauważyli podeszli do nas. Michał i Zbyszek po losowaniu trafili do tej samej drużyny, byli zadowoleni. Opowiadali o najlepszych akcjach podczas dwóch pierwszych setów.

- Aneta jest w ciąży! – wypaliła nagle Zośka.

Michał spojrzał na mnie pytająco. Kiwnęłam głową. Kubiak rzucił się na Bartmana gratulując mu.

- Przyznałaś się? - zapytał rozbawiony Zibi.

Michał wskoczył mu na plecy i czochrał jego włosy.

- Twoja mama zrobiła to za mnie. – uśmiechnęłam się krzywo.

Bartman wyszczerzył się i pokiwał swojej mamie. Kubiak zeskoczył z Zibiego i pognał na boisko.

- Bartman ojcem będzie! – wydarł się na całą halę.

Oczy wszystkich zawodników, którzy słyszeli ten komunikat przeniosły się na mnie. Oparłam się rękoma o barierki i schowałam twarz śmiejąc się Siatkarze rzucili się na Zbyszka z gratulacjami. Biedak po chwili leżał przygnieciony przez  zawodników na boisku. Po wymęczeniu Zbyszka nadszedł czas na mnie. Panowie podbiegali do barierek gratulując mi. Wszyscy byli zachwyceni, zwłaszcza Krzysiek i Paweł. Zdecydowanie wolałabym zaprosić ich do domu i przyznać się samemu, zdezorientowane twarze kilkunastu tysięcy kibiców mi nie pomagały. Tuż obok mnie znajdowała się grupa od weryfikacji i stolik komentatorów.

- Wygląda na to, że ZB9 zostanie ojcem. – usłyszałam głos Tomasza Swędrowskiego. 

- Gratulujemy przyszłym rodzicom. Co za nowina! – krzyknął drugi komentator, Tomasz Wójtowicz.

Po ich słowach cała hala odśpiewała nam „Sto Lat”. Czułam się strasznie niezręcznie, więc tylko się uśmiechałam i patrzyłam na chłopaków. Końcowy wynik meczu to 3:1. Zbyszek był zadowolony ze swojej gry i całego obrotu spraw.

- Zabiję kiedyś twoją mamę. – powiedziałam, kiedy podbiegł do mnie po gwizdku końcowym.

- Nie zrobiła tego celowo. – próbował ją usprawiedliwić.

Po meczu podeszło do nas mnóstwo osób. Sędziowie, trenerzy, sztab, komentatorzy. Wszyscy byli bardzo życzliwi. Gratulowali nam i składali życzenia. Poczułam w pewnym sensie ulgę – wszyscy już wiedzą.

________________________________________________________________________

Wiem, że jest już po Świętach, ale dzisiaj znów wrzucam wcześniej - dla pewności, nie mam pojęcia o której wrócę. Przepraszam. :)