Epizod XXIX.
Listopad
minął szybko, grudniowe dni jeszcze szybciej. Zbliżały się święta Bożego
Narodzenia. Wszystko szło po mojej myśli. Wracałam do mamy dwudziestego
siódmego, żeby spędzić z nią jeden, świąteczny dzień. Wielki stres czekał mnie
dwudziestego ósmego grudnia – Zbyszek chciał przedstawić mnie swojej rodzinie.
Oprócz rodziców Bartmana, których już znałam miało pojawić się spore grono
innych krewnych Zibiego. Zajęcia na uczelni bardzo mnie nudziło – byłam zbyt
podekscytowana zbliżającą się gwiazdką, żeby skupić się na wykładach. Wszystkie
prezenty i transakcje z nimi związane
załatwiłam na początku grudnia. Cieszyłam się, że mam to z głowy, ale przez
cały miesiąc musiałam pilnować Zbyszka. Szperał po szafkach i półkach niczym kilkuletni
dzieciak nie mogący doczekać się otwieranie prezentu.
-
Jak znajdziesz, to oddam ten prezent. –
krzyknęłam słysząc trzask w garderobie.
Po
kilku minutach wyszedł zrezygnowany.
-
Mogłam Ci nie mówić, że wszystko już mam gotowe. – westchnęłam przerzucając
stronę gazety.
W
sklepach nadal trwał zakupowy szał. Spanikowani, spóźnieni ludzie szamotali się
między regałami. Te święta dokładnie sobie zaplanowałam, póki co wszystko szło
według ustalonego planu. Jutro rano miała przyjechać zamówiona przez nas
choinka – jeszcze nie wiemy jakim cudem gigantyczny, srebrny świerk zmieści się
do windy. Kiedy choinka będzie już stała wmieszamy się w tłum ludzi i zakupimy
bombki i inne ozdoby choinkowe.
W
czwartek, dwudziestego o dziewiątej rano przyjechała nasza choinka. Zaspaliśmy.
Bartman szybko narzucił na siebie ubrania i wyszedł do dostawcy. Podbiegłam do
okna i obserwowałam męczących się z drzewkiem mężczyzn. Po chwili weszli do budynku i
zaczęli upychać pokaźnych rozmiarów choinkę do windy. Po kilkunastu minutach
winda wjechała na górę, a Zbyszek razem z dostawcą weszli schodami awaryjnymi.
Wspólnie wypchnęli świąteczne drzewko z windy. Dostawca ostrożnie je położył na
ziemi i zmierzył mnie wzrokiem.
Zorientowałam się, że mam na sobie tylko figi i T-shirt Zbyszka.
-
Nie łatwiej byłoby kupić sztuczną? – zapytał nagle.
-
Nie ma prawdziwych świąt bez prawdziwej choinki. – zaśmiałam się.
-
Ależ paskudna pogoda. – stwierdził dostawca nie odrywając ode mnie wzroku.
-
Lubię taką. – uśmiechnęłam się lekko i wzrokiem poszukałam Bartmana.
Szedł
w naszym kierunku z portfelem. Wyjął gotówkę i zapłacił dostawcy.
-
Wesołych Świąt! – krzyknął facet widząc kilka banknotów o sporych nominałach.
Bartman
zamknął drzwi i podszedł do mnie.
-
A podobno to ja wiecznie rozebrany chodzę. – zaśmiał się i pocałował mnie w
polik.
-
To jak, walczymy z tym? – zapytałam trącając stopą pień drzewka.
Zbyszek
przytaknął i zdjął kurtkę. Poszłam do garderoby po jakieś ubrania. W mieszaniu było gorąco, więc założyłam
trampki, dżinsowe szorty i granatową bokserkę. Włosy związałam w wysokiego
kucyka i zabrałam się do pracy. Po kilkunastu minutach pracy drzewko stało w
pionie. Byłam cała pokłuta. Powyjmowałam igły i zabrałam się do sprzątania. Po
podłodze walały się gałązki choinki.
-
Jestem zmęczony. – stwierdził Zbyszek sadzając mnie sobie na kolanach.
-
Nic na to nie poradzę. – zaśmiałam się. -
Mam wymienić ile rzeczy musimy jeszcze dzisiaj załatwić?
Bartman
skrzywił się. Wstałam i poszłam się po raz kolejny przebrać. Po chwili
wychodziliśmy z mieszkania. Podjechaliśmy pod Leroy Merlin i obeszliśmy cały
dział z ozdobami świątecznymi. Po ponad dwóch godzinach siedzieliśmy w aucie.
Całe Audi wypełnione było bombkami i innymi ozdobami choinkowymi. Wjechaliśmy na obiad do jakiejś knajpy i
ruszyliśmy do domu. Przed szesnastą byliśmy w mieszkaniu.
-
Mamy jakieś plany na jutro? – zapytałam rzucając się na kanapę.
Zakupy
potrafiły wymęczyć człowieka.
-
A co jest jutro? – zapytał Zbyszek zdejmując kurtkę.
-
Piątek. – odpowiedziałam po chwili namysłu.
-
Z tego co pamiętam to widzimy się z naszymi podopiecznymi. – zaśmiał się
siadając obok mnie.
Położyłam
głowę na jego kolanach i szeroko się uśmiechnęłam. Piątkowy wieczór mieliśmy spędzić Zośką, Michałem, Zuzą i Piotrkiem. Dawno ich
nie widziałam, więc cieszyłam się, że
spędzimy trochę czasu razem.
-
Fajnie, że Misiek i Zosia spędzą z nami święta, nie? – zapytał wesoło.
Kiwnęłam
twierdząco głową.
-
Bałam się, że spędzą święta osobno. W końcu mają krótszy staż niż my. –
pocałowałam go delikatnie.
-
Ciężko w to uwierzyć, ale są znacznie dojrzalsi niż my. – zaśmiał się.
Przez
cały wieczór wspominaliśmy nasze początki. Mimo, że minął tylko rok omówienie
tego wszystkie sporo nam zajęło. Nieźle się uśmialiśmy przypominając sobie
niektóre wydarzenia.
-
Gdyby nie Natalia nigdy byśmy się nie spotkali. – stwierdziłam nagle.
To
ona załatwiła mi przecież staż w Spodku.
-
Muszę jej podziękować przy najbliższej okazji.
Piątkowy
dzień minął nam wyjątkowo szybko. Przez większość czasu przygotowywałam listę
przepisów, którą miałam zamiar wykorzystać przez weekend. Miało być tradycyjnie
– 12 potraw. Kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć, ale Zośka obiecała mi
pomóc. Cieszyłam się, że mi pomoże – Zocha była prawdziwą mistrzynią.
-
Zbyszek, bo się spóźnimy! – krzyknęłam stojąc przed drzwiami.
Potrafił
siedzieć w łazience godzinami. Po kilku minutach wyszedł.
-I
jak? – obrócił się wokół własnej osi.
-
Idealnie. – pochwaliłam go i wskazałam drzwi.
Założył
kurtkę i wyszliśmy z mieszkania.
Zjechaliśmy windą i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Na holu stały
dwie, olbrzymie choinki. Kręciło się tutaj mnóstwo ludzi – wszyscy pragnęli
odwiedzić swoje rodziny w tym świątecznym okresie. Wyszliśmy z budynku i
wsiedliśmy do auta. Wyjęłam z kieszeni trenczu telefon i zadzwoniłam do Zośki.
-
Gdzie my mieliśmy przyjechać? – zapytałam nie wiedząc gdzie się kierować.
Zocha
podała nam adres. Po kilku minutach byliśmy na wskazanym miejscu. Knajpa z
zewnątrz prezentowała się nieźle. Weszliśmy
do środka i podeszliśmy do stolika przy którym siedziała Zośka z
Miśkiem. Przywitaliśmy się z nimi i zajęliśmy miejsca. Nic nie zamówiliśmy, postanowiliśmy poczekać
na Zuzę i Piotrka. Naszą rozmowę przerwał straszliwy pisk. Karaoke. Jakaś niespełniona wokalista
dorwała się do mikrofonu i śpiewała piosenkę Marka Grechuty. Pół lokalu miało z
niej niezły ubaw.
-
Idź pośpiewać. – zaśmiał się Kubiak widząc minę Zośki.
Odkąd
pamiętam panicznie bała się publicznych występów. I nie ważne czy było to
przedstawienie w szkole podstawowej czy apel w licem. Po kilku minutach do restauracji wszedł Piotrek razem z Zuzą.
-
Cześć wszystkim. – przywitał się
zdejmując kurtkę.
Przedstawiliśmy
Zuzę Zośce i Michałowi – nie mieli okazji poznać dziewczyny Piotrka. Biedna
musiała się nieźle stresować. Każdy z
nas coś zamówił. W czasie czekania na posiłek obserwowaliśmy śpiewających
ludzi. Po kilku minutach siatkarze się rozkręcili i oceniali każdy występ
niczym jurorzy programów rozrywkowych. Po kilku występach zabrakło chętnych,
więc pracownik lokalu wszedł na scenę i poprosił o kolejnych wokalistów. Nie
podziałało. Zaczęło się to, czego obawiała się Zośka. Strumień światła krążący
po lokalu wyznaczał kolejne występujące osoby. Padło na jakąś parę. Kobieta
odśpiewała całą piosenkę, jej towarzysz tylko kilka wersów, ale i tak widać
było, że dobrze się bawili. Po chwili światło wskazało Zochę. Kubiak głośno się
zaśmiał nie mogąc się opanować. Strumień światła krążył wokół naszego stolika
przez chwilę po czym się zatrzymał na Zuzi. Ta również nie wyglądała na
spanikowaną. Próbowała się chować za Piotrkiem.
-
Na scenę, ale już. – Bartman był rozbawiony całą sytuacją.
Pracownik
lokalu zaczął je wywoływać, ale to nie poskutkowało. Nagle, jaskrawy promień
został wycelowany we mnie.
-
No chyba sobie żartujecie. – zaśmiałam się.
Zbyszek
był pewny, że zacznę się chować jak Zuza i Zośka. Nic z tego. Nigdy nie
przepadałam za tego typu rozrywkami, ale nie wiedzieć czemu pomysł mi się
spodobał. Wstałam, co zszokowało siatkarzy przy stoliku. Wzięłam za rękę Zuzę i
Zośkę. Z trudem zaciągnęłam je na scenę. Pracownik kazał nam się przedstawić.
Dostałyśmy trzy mikrofony. Pracownik wybrał piosenkę a my stałyśmy na scenie
śmiejąc się. Trafiłyśmy na piosenkę Lady
Pank. Podczas pierwszej zwrotki dziewczyny były zestresowane, nerwowo
rozglądały się po lokalu. Poradziłam im, żeby olały publiczność. Końcówkę
piosenki zaśpiewałyśmy razem świetnie
się bawiąc. Na sam koniec ukłoniłyśmy się i roześmiane wróciłyśmy do stolika.
Dostałyśmy owacje na stojąco od chłopaków. Po kilku minutach kelnerka
przyniosła nasze zamówienia. Zawodnicy cały czas śmiali się z naszego występu.
-
Misiek, zaraz załatwię Ci piosenkę, jeśli chcesz. – powiedziałam biorąc sztućce
w dłonie.
-
Freddie Mercury mógłby mi wodę nosić. – zaśmiał się Kubiak.
Wymieniłam
znaczące spojrzenia z resztą siedzącą przy stoliku. Wstałam i podeszłam do
mężczyzny zajmującego się odtwarzaniem piosenek. Mina Michała mówiła wszystko.
Rozbawiona poprosiłam, o zachęcenie go do występu. Wybrałam nawet piosenkę. Po
kilku minutach światło zostało skierowane na Kubiaka. Cały lokal zachęcił go
brawami. Nie miał wyjścia.
-
Co zaśpiewa? – zapytał Bartman widząc Miśka na scenie.
-
Poczekaj chwilę. - zaśmiałam się kończąc
jeść.
Muszę
dodać, że kurczak w sosie mandarynkowym, którego zamówiłam, był przepyszny.
Popiłam posiłek wodą i odwróciłam się w stronę sceny. Kubiak miał już w ręce
mikrofon. Po chwili wszyscy w restauracji usłyszeli początkowe dźwięki „Białego
Misia”. Kiedy Michał zorientował się co będzie śpiewał sam wybuchnął głośnym
śmiechem. Po zaśpiewaniu tego utworu sala
domagała się bisu, ale Misiek wrócił do naszego stolika.
-
Zemszczę się. – zaśmiał się siadając.
-
Ja już śpiewałam. – pokazałam mu język.
Zapytaliśmy
Zuzę i Piotrka o spędzanie świąt. Okres wigilijny postanowili spędzić z
rodzinami. Wszyscy mieliśmy się spotkać 31 grudnia. Cała reprezentacja chciała
wspólnie świętować nadchodzący rok. Cieszyłam się, że ponownie spotkam się z
zawodnikami. Niektórych nie widziałam już bardzo dawno temu. Posiedzieliśmy w
knajpce do dwudziestej drugiej. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz znowu padał śnieg.
Zadowolona wskoczyłam w wysoką warstwę białego puchu. Ulepiłam śnieżny pocisk i
wycelowałam w Piotrka. Nowakowski momentalnie schylił się i zaczął formować
lodową kulkę. Bitwa na śnieżki trwała co najmniej kilkanaście minut. Piter
wylądował w śniegu nie mając siły się
poddać.
-
Cienias. – zaśmiałam się widząc leżącego zawodnika.
Po
chwili sama wylądowałam na warstwie kruchego puchu. Po kilkunastu minutach
leżenia zrobiło mi się zimno, więc wstałam
i zaczęłam otrzepywać się ze śniegu.
-
Jedziemy? – zapytał roześmiany Bartman
opierający się o maskę swojego Audi.
Kiwnęłam
twierdząco głową i podeszłam do auta. Zuza i Piotrek również ruszyli w stronę
auta.
-
Widzimy się w poniedziałek? – zapytał atakujący Kubiaka.
Misiek
potwierdził i razem z Zośką odeszli. Zochę miałam spotkać w niedzielę –
obiecała mi pomóc w kuchni przy potrawach. Całą sobotę spędziliśmy ze Zbyszkiem
na sprzątaniu i szykowaniu uroczystej kolacji. Jeśli chodzi o jedzenie, w
pierwszy dzień weekendu zajmowałam się tylko ciastami. Wieczorem musiałam upiec
jeszcze jedno – Bartman dorwał się do makowca.
-
Trzeba jeszcze ubrać choinkę. – stwierdził Zibi.
Zaśmiałam
się. Z tego wszystkiego całkiem o tym zapomniałam. Strojenie drzewka
świątecznego zaplanowaliśmy na niedzielny wieczór. Po dwudziestej pierwszej
wyjęłam ostatnie ciasto z piekarnika. Odetchnęłam. Na dziś koniec.
Przygotowywanie takiej kolacji było naprawdę męczące. Chciałam i musiałam
wypaść perfekcyjnie. Zrobiłam sobie
herbatę i usiadłam na kanapie kładąc nogi na stoliku.
-
To będą magiczne święta. – uśmiechnął
się szeroko Zbyszek.
Pocałowałam
go i mocno się do niego przytuliłam.
________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że choć przez chwilę poczuliście ten cudowny, świąteczny nastrój. :)